piątek, 17 października 2014

23. "Bóg podarował mi ją i powietrze do oddychania."

Patrzyłem w Jej czekoladowe, pełne blasku oczy. Czułem jak moje serce rośnie z każdą milisekundą. Dotykałem dłonią Jej rozgrzanego, różowego policzka. Pragnąłem zatrzymać czas. Zatrzymać tę chwilę na zawsze. Słowa, które wypowiedziała, wzruszenie w Jej głosie, sposób w jaki na mnie patrzyła. Wszystko sprawiało, że w jednej chwili poczułem się silny. Silny i wartościowy. Uśmiechnęła się do mnie. Fala ciepła ogarnęła moje wnętrze. Moje serce znów, dzięki Niej, zabiło szybciej. W głowie wciąż miałem słowa, które wypowiedziała. Najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek usłyszałem. Najpiękniejsze i najważniejsze. Bo to Ona była dla mnie najważniejsza. Od pierwszego listu, na zawsze.

Podniosłem się powoli, opierając na łokciach. Wyprostowała się na krześle, obserwując mnie ze strachem. Troska, jaką widziałem w Jej pięknych oczach, przywołała delikatny uśmiech na mojej twarzy. Wplotłem palce w Jej długie włosy. W końcu czułem, że mam przy sobie wszystko. Cały swój świat. Swojego anioła. Anioła stróża.

- Louis, przepraszam.. - Wyszeptała po krótkiej chwili, spuszczając wzrok.
- Przestań. Przecież nic nie zrobiłaś.
- Przeze mnie tu trafiłeś. - Spojrzała na mnie zaszklonym wzrokiem.
- Trafiłem tutaj tylko i wyłącznie przez swoją głupotę. Sky..- Złapałem Jej twarz w obie dłonie i przyciągnąłem delikatnie bliżej. - Czy ty naprawdę..
- Tak. - Przerwała mi pewnym tonem. Uśmiechnąłem się i zbliżyłem twarz. Smakowałem Jej pełnych ust. Tak wytęsknionych, tak niesamowitych. Ciepło Jej skóry. Jej zapach, sprawiał, że moje zmysły szalały. Zbliżyła się bardziej, obejmując rekami moją szyję. Czułem, że wkłada w ten pocałunek całą siebie. Zupełnie tak jak ja. Moje wnętrzności wariowały. Moje serce zabiło szybciej, kiedy Jej język dotknął mojego podniebienia. Po raz pierwszy całowałem Ją w taki sposób. Pragnąłem trwać w tej chwili wieczność. Pragnąłem całować Jej delikatne usta, ciepły język, rozgrzane policzki w każdej sekundzie mojego życia. Gdybym tylko mógł, nie wypuszczałbym Jej z ramion. W tamtym momencie obiecałem sobie, że nigdy nie pozwolę Jej odejść. Nigdy nie wypuszczę z rąk swojego świata. Nigdy Jej nie zawiodę. Nigdy nie pozwolę, by cierpiała.
Przez całe życie, ani przez minutę nie pomyślałem, że mógłbym zasłużyć na kogoś takiego. Na prawdziwy, wyjątkowy skarb. I mimo wszystkich problemów, mimo tylu poniżeń i cholernej głupoty, Ten, który jest gdzieś tam na górze postawił na mojej drodze Sky. Oderwałem się od Jej ust i spojrzałem w czekoladowe oczy. Uśmiechnęła się tak pięknie.

- Dziękuję. - Wyszeptałem po krótkiej chwili.
- Za co? - Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Za to, że kilka miesięcy temu dostałem pierwszy z wielu, pięknych listów.
- Przesadzasz. - Wyprostowała się na krześle, bawiąc się nerwowo kosmykiem swoich włosów.
- Czasami. Ale nie tym razem.

~*~

Czułam, że ten dzień jest jednym z najlepszych. Louis w końcu się obudził. Wszystko wskazywało na to, że całkiem niedługo wyjdzie ze szpitala. Pozostała czwórka siedziała wraz ze mną i Luke'iem w sali. Każdy wygłosił co najmniej kilkuminutowy wykład coraz bardziej zakłopotanemu Louis'owi. Ten potakiwał jedynie głową i rumienił się. Nie potrafiłam oderwać od Niego wzroku. Wyglądał naprawdę uroczo. Skruszony, świadom swojej winy. Nadszedł wieczór a atmosfera miedzy wszystkimi rozluźniła się i to znacząco. Zaczęły się śmiechy, coraz częściej wygłupy. W tym ostatnim przodował oczywiście Niall. Mimo, że poznałam Chłopców wcześniej, w tamtym momencie wydawali mi się nieco inni niż po pierwszym spotkaniu. Może to przez to jak czułam się właśnie tamtego dnia, w sali, w której leżał Louis? Bo to wtedy, po raz pierwszy od kilku lat w końcu poczułam spokój. Spokój duszy, spokój serca. Mogę nawet śmiało powiedzieć, że czułam się szczęśliwa. Szczęśliwa, bo całkowicie należałam do Niego. I mogłam mieć pewność, że On również. Choć to całkowicie nie jest kwestią posiadania, czułam i widziałam, że jest mój. Że Jego serce bije również dla mnie. Teraz całkowicie rozumiem dlaczego w tamtej chwili czułam się tak dobrze. To co wyznałam, sprawiło, że ogromny głaz spadł mi z serca. Moje myśli stały się czyste. Myśli, w których swoje miejsce miał od teraz, na zawsze - tylko Louis. Widząc Jego uśmiech, w moje ciało wstępowała ogromna fala ciepła.

Obserwowałam wygłupy chłopców, pasję w Ich oczach z jaką opowiadali o ostatnich koncertach, wydarzeniach i przygodach z fanami, których - jak ciągle podkreślali - kochają najmocniej na świecie. Widziałam urocze dołeczki Harry'ego, które od zawsze tak bardzo lubiłam. Coś podkusiło mnie, by spojrzeć w stronę przyjaciela. Dopiero wtedy zorientowałam się, że od dłuższego czasu nie słyszałam Jego głosu. Luke siedział na parapecie, wpatrując się w lokowatego. Bez żadnego mrugnięcia, bez żądnego ruchu. Odetchnęłam dyskretnie i podniosłam się powoli z krzesła. Poczułam jak Louis łapie moją dłoń. Uśmiechnęłam się do Niego, dając do zrozumienia, że wrócę za kilka chwil. Przeczesałam włosy i ruszyłam w stronę Luke'a, omijając przy okazji prezentującego bliżej niezidentyfikowane ruchy, Zayn'a.
- Wszystko dobrze? - Zaczęłam. Żadnej reakcji z Jego strony. Wciąż wpatrywał się w jedno miejsce. Uśmiechnęłam się pod nosem, kręcą głową i pomachałam dłonią przed Jego oczami.
- C-co? - Spojrzał na mnie wielkimi oczami.
- Pytałam czy wszystko dobrze. - Oparłam się o parapet, tuż przy Jego nogach, zakładając ręce na piersi.
- Tak. Dlaczego pytasz?
- Bo od godziny praktycznie w ogóle się nie odzywasz.
- Tak? Przepraszam.. - Rzucił zmieszany, przeczesując włosy dłonią i odwracając twarz w stronę okna.
- Luke, chciałbyś pogadać?
- Nie. - Odpowiedział szybko, bawiąc się swoimi długimi palcami. Pokręciłam głową i wskoczyłam na parapet, przypatrując się roześmianej piątce.
- Harry wydaje się świetnym chłopakiem. - Zaczęłam cicho. Żadnej reakcji. Spojrzałam na przyjaciela. Udając, że przygląda się deszczowej pogodzie, kątem oka spoglądał na zielonookiego. - Słońce. - Nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu, złapałam bruneta za dłoń, zmuszając go tym samym do spojrzenia na mnie.
- No?
- Chcesz pogadać?
- Nie..
- Lu. - Rzuciłam poważnym tonem, ściskając Jego dużą dłoń.
- No dobra.. Masz rację. - Uniosłam brew, patrząc na niego pytająco. - Ale pogadajmy o tym później.
- Jak uważasz. - Uśmiechnęłam się uroczo i nachyliłam nad policzkiem, obdarowując Go buziakiem. Odwzajemnił uśmiech. Zeskoczyłam z parapetu i ruszyłam w stronę Louis'a.
Kiedy przysiadłam na swoim stałym krześle, poczułam w kości ogonowej ból. Nie wiem jak mogłam wytrzymać na nim tak długo. Skrzywiłam się, by sekundę później usłyszeć cichy głos Lou.

- Coś się stało? - Spytał z troską.
- Nic. Dopiero poczułam jaka ta miejscówka jest niewygodna. - Uśmiechnęłam się głupio.
- Chodź. - Rzucił krótko, pociągając mnie za rękę. Chwilę później leżałam już obok Niego na szpitalnym łóżku.
- Jesteś pewny, że tak mogę? - Spojrzałam w Jego błyszczące, błękitne oczy.
- Jasne. - Stwierdził, wzruszając ramionami.
Odetchnęłam cicho i ostrożnie wtuliłam się w Jego tors. Czułam Jego ciepło, spokojne bicie serca. Zmrużyłam oczy, wyrównując oddech z oddechem chłopaka. Na kilka sekund zatrzymał się dla mnie świat. Kiedy objął mnie ramieniem, przyciągając tym samym bliżej siebie. Tak bardzo tęskniłam za Jego dotykiem. Poczułam na sobie wzrok całej czwórki. Uchyliłam powieki, trafiając na szerokie uśmiechy.
- Co..? - Spytałam cichu, odsuwając się od Louis'a.
- Nic. Nie przeszkadzajcie sobie. - Zayn wzruszył ramionami, a z Jego twarzy podobnie jak z twarzy Jego przyjaciół, nie znikał uśmiech.

~*~

Siedziałam na zimnych płytkach balkonu, zaciągając się papierosem. Kolejnym. Kiedyś paliłam jedynie ze smutku. Teraz zaczęłam palić również z radości. Wpatrywałam się w wyjątkowo gwiaździste niebo. Nie sądziłam, że w tak dużym mieście będzie mi dane obejrzeć tak niesamowity widok jakim są piękne światełka na granatowym, bezchmurnym niebie. Wiedziałam, że Luke nie pochwala mojego nałogu, więc kiedy tylko zniknął za drzwiami łazienki, wyszłam na balkon. Oparłam głowę o bladoróżową ścianę i nie odrywałam wzroku od nieba. W głowie wciąż miałam obraz uśmiechniętego chłopaka o niesamowicie błyszczących i wyrazistych oczach. Słyszałam Jego głos, mówiący o miłości. Przyłapałam się, już kolejny raz, że nie potrafię zapomnieć o Nim choćby na sekundę. Zmrużyłam oczy, uśmiechając się pod nosem. Czy moje życie w końcu nabierze kolorów, które zawsze nadawałam jedynie swoim obrazom? Czy mogę powierzyć swoje serce, swoje życie, całą siebie jednej osobie? Czy tą osobą, bez której nie wyobrażałabym sobie dalszego życia jest właśnie Louis? Tak. Z całą pewnością, bez żadnych wątpliwości to właśnie On. Od zawsze był, jest i będzie światłem w moim życiu.
"Miłość jest namiętnością. Wytrąca z równowagi. Gubi rytm. Zaburza spokój. Zmienia wszystko. Przewraca świat do góry nogami. Wywraca wszystko na lewą stronę, zachód zmienia w południe, a północ we wschód, to, co złe, w dobre, każe otwierać serce bez warunków. W takim obłąkaniu cierpienie i lęk są niezauważalne. Paradoksalnie, bez nich miłość nie ma sensu."


* wykorzystany cytat autorstwa J.L Wiśniewskiego.


niedziela, 12 października 2014

22. "Nie ma nic bar­dziej włas­ne­go, niż mężczyz­na, którym trze­ba się zaopiekować."

Kiedy weszłam do całkiem nieznanego mi klubu, zaczęłam rozglądać się na boki. Poczułam na ramieniu dłoń Liam'a. To dzięki Niemu wiedziałam gdzie szukać Louis'a. Całe szczęście, że mój przyjaciel jest na tyle dobrze zorganizowany i zatrzymał numer Payne'a. Spojrzałam na bruneta, który posłał mi pocieszający uśmiech. Nie musiał się odzywać, bym wiedziała co chce mi powiedzieć. Odetchnęłam i ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu osoby, o której nie potrafiłam przestać myśleć. Setki ludzi bawiło się, piło i obściskiwało na wielkim parkiecie. Po drugiej stronie usytuowane były loże. Kanapy, szklane stoliki. Wszystko wolne, prócz jednego. Kiedy Go zauważyłam, moje serce zabiło szybciej. Nie było możliwości przeciśnięcia się przez sam środek parkietu. Liam przeprowadził mnie dookoła. Kiedy spojrzałam w to samo miejsce, Jego już tam nie było. Poczułam ukłucie w sercu. Dotarliśmy do stolika. Gdy spojrzałam w dół, poczułam jak powoli tracę powietrze, a moje serce zatrzymuje się gwałtownie. Opadłam na kolana, dotykając ostrożnie jego ramienia.

- Louis... - Wyszeptałam. Leżał na brudnej podłodze całkowicie nieprzytomny. Na szklanym stoliku rozsypany biały proszek i kilkadziesiąt małych kieliszków. Przysunęłam się na kolanach bliżej, łapiąc Go w ramiona i mówiąc. Wciąż powtarzałam jedynie Jego imię. Kiwałam się w przód i w tył, wcześniej ułożywszy Jego głowę na swoich udach.

- Trzeba go stąd zabrać. - Usłyszałam nagle. Podniosłam zapłakany wzrok. Luke wyciągał telefon, a Liam pochylał się nade mną. - Chodźmy. - Wyszeptał i chwycił przyjaciela. Wybiegłam za nim. Poczułam powiew zimnego powietrza, moją skórę oblała gęsia skórka. Było zimno. Cholernie zimno. Ale w tamtym momencie nie miało to żadnego znaczenia. Liam ułożył przyjaciela na pobliskiej ławce, pochylając się nad nim i starając Go wybudzić. Ja stałam tuż za nim. Wpatrywałam się w tę scenę z przerażeniem. Mój oddech przyśpieszył, kiedy Payne nachylił się nad Jego ustami.

- Żyje, ale jest bardzo kiepsko. - Stwierdził cicho. Zakryłam usta dłonią, podchodząc do ławki, na której leżał Louis.
- Gdzie ta cholerna karetka?! - Krzyknęłam, nachylając się nad Nim i delikatnie odgarniając kosmyki włosów z Jego czoła. Był blady. Przeraźliwie blady. Jego oddech zanikał.
- Sky.. - Poczułam na ramieniu dłoń Luke'a. Kucnął tuż za mną i coś mówił. Nie słuchałam Go. Byłam zbyt zajęta kontrolowaniem oddechu Louis'a. Wciąż wpatrywałam się w jego klatkę piersiową.
- Louis, proszę.. Nie zostawiaj mnie. Nie możesz mi tego zrobić..Louis.. - Powtarzałam ledwo słyszalnie, muskając dłonią Jego chłodny policzek. Usłyszałam głośny dźwięk nadjeżdżającej karetki, kilka głosów i zostałam odciągnięta od chłopaka. Chciałam się wydostać. Chciałam wsiąść do karetki i jechać z Nim. Luke zamknął mnie szczelnie w swoich ramionach i nie wypuszczał. Spojrzałam na Niego z wyrzutem, by chwilę później wtulić twarz w Jego tors i płakać. Z żalu i bezsilności.

~*~

Minęło kilka dni. Kilka przerażająco identycznych dni. Siedziałam przy łóżku, nieśmiało dotykając Jego dłoni. Bardzo powoli Jego skóra nabierała kolorów. Siedziałam głucha na wszystko co działo się dookoła. Luke opowiedział mi, co zrobił i jak zachował się Louis. Nigdy nie zostawił mnie samej. I ja nie zamierzałam tego zrobić. Role się odwróciły. tak bardzo pragnęłam, by uchylił powieki. Czując, że to wszystko co się z Nim stało, stało się przeze mnie, chciałam Go przeprosić. Chciałam znów spojrzeć w Jego lazurowe oczy i usłyszeć jak wymawia moje imię. Uwielbiałam to. Jego głos był dla mnie jak muzyka, którą tak bardzo kochałam.

Dotknęłam wierzchem dłoni Jego policzka. Czując ciepło i delikatność Jego skóry, poczułam jak moje serce zadrżało. Nachyliłam się nad policzkiem i bardzo ostrożnie musnęłam go wargami, mrużąc oczy. Tęskniłam. W tamtym momencie tęskniłam za Nim najbardziej. To może wydawać się całkowicie głupie i bezsensowne. Bo nie tęskniłam tak bardzo nawet, kiedy dzieliły nas tysiące kilometrów. Bo wtedy miałam jego listy. teraz, kiedy jestem tuż obok, nie mogę usłyszeć nawet Jego głosu. Tak bardzo pragnęłam Mu pomóc. Rozejrzałam się. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy zostałam z Louis'em sam na sam. Wyjrzałam przez lekko uchylone drzwi. Harry stał tyłem, Luke tuż przed nim. Widziałam Jego uśmiech. Widziałam te urocze, zaczerwienione policzki. Odsunęłam się lekko, wychylając z ciekawości. Jego reakcje, Jego zakłopotanie, niższy niż zawsze głos. A co najważniejsze, Jego wzrok podążający za każdym gestem Harry'ego. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie wiem czy sam obiekt tych reakcji był tego świadom, jednak Luke robił się coraz bardziej uroczy. Od samego początku wiedziałam, że nie pociągają Go kobiety. Nigdy jednak nie sądziłam, że spodoba Mu się akurat Harry. Westchnęłam cicho i powróciłam wzrokiem do Louis'a.

Mijały dni, mijały godziny i sekundy. Lekarze wciąż powtarzali, że organizm chłopaka powoli powraca do normalnego stanu. Kilka płukań żołądka, kilka kroplówek by podtrzymać wyczerpany i spragniony organizm wciąż nieprzytomnego Louis'a. Każdego dnia byłam przy nim. Usypiałam układając policzek na Jego dłoni. Budziłam się gwałtownie. Zawsze. Za każdym razem miałam wrażenie, że maszyneria do której jest podłączony daje znać o pogorszeniu Jego stanu. Każdego dnia coraz bardziej upewniałam się w swoich uczuciach. Patrząc na jego spokojną twarz i przypominając sobie nasz jedyny, najpiękniejszy dzień, wiedziałam. Wiedziałam w końcu co czuję. I w końcu przestałam się tego bać.

Piątkowy wieczór. Chłopcy pochłonięci obowiązkami. Luke przechadzający się po korytarzu, w dłoniach wciąż trzymał telefon. Nie pytałam. Dobrze wiedziałam z kim wciąż tak zawzięcie pisze. Nachyliłam się lekko i obmyłam Jego twarz. Przeczesałam włosy i ucałowałam w czoło. Kiedy usiadłam na swoim stałym, drewnianym, cholernie niewygodnym krześle, odetchnęłam. Założyłam kosmyk włosów za ucho i złapałam Go za dłoń.

- Louis.. - Zaczęłam szeptem, muskając kciukiem Jego skórę. - Wiem, że prawdopodobnie mnie nie słyszysz. Domyślam się, że zrobie z siebie totalną idiotkę. Wiem, że powinnam powiedzieć to wcześniej. Dużo wcześniej. Bo czuję to od bardzo dawna. - Zatrzymałam powietrze w policzkach. -  Podarowałeś mi coś, co nawet trudno nazwać. Poruszyłeś we mnie coś, o istnieniu czego nawet nie wiedziałam. Jesteś i zawsze będziesz częścią mojego życia. Zawsze. Kocham Cię Louis. Kocham całym sercem. I przepraszam. Za wszystko. - Wyszeptałam.

Głośny pisk maszyn sprawił, że podniosłam gwałtownie głowę. Spojrzałam na czarny ekran. Zielone linie, trwające do tej pory w spokoju, zaczęły poruszać się szybciej. Chwilę później poczułam jak porusza dłonią. Spojrzałam w dół. Jego niebieskie oczy patrzyły na mnie, z każdą sekundą nabierając blasku. Poczułam jak bardzo delikatnie ściska moje palce i uchyla wargi.

- Sky.. - Wyszeptał ledwo słyszalnie. Nachyliłam się momentalnie, układając dłoń na Jego ciepłym policzku.
- Spokojnie. - Zaczęłam.
- Sky... - Powtórzył, próbując podnieść głowę.
- Nie ruszaj się. Zaraz wezwę lekarza. - Zaczęłam, podnosząc się powoli. Ścisnął moją dłoń, patrząc znacząco. Usiadłam z powrotem na krześle, przybliżając twarz, by słyszeć Go wyraźniej.
- Kocham Cię mój aniele.. - Wyszeptał, patrząc mi w oczy. Moje serce zabiło mocniej. Mój oddech przyśpieszył. Poczułam jak słone łzy napływają mi do oczu.
- Kocham Cię jak nikogo innego. - Wyszeptał ponownie, bardzo powoli układając dłoń na moim rozgrzanym policzku.

"Zakochałam się w magii słów, w tym, w jaki sposób mnie dotykał i co mówił, kiedy mnie dotykał. Pociągnął mnie za sobą jak wiatr pociąga nasiona dmuchawca. Ja - bez woli... On jak żywioł."



*wykorzystane cytaty autorstwa J.L Wiśniewskiego.


środa, 1 października 2014

21. "Le­piej być słyn­nym pi­jakiem, niż ano­nimo­wym alkoholikiem."

 Biegłam przez wielką halę z wielką torbą na ramieniu, rozglądając się. Musiałam wyglądać jak dziecko we mgle. Tuż za mną biegł zasapany Luke, krzycząc coś zawzięcie. Zatrzymałam się przed kasami, rzucając torbę na podłogę i w pospiechu szukając portfela.

- Sky błagam. - Usłyszałam cichy głos chłopaka. Zatrzymał się tuż obok mnie, opierając dłonie na kolanach i łapiąc oddech.
- Nie zrezygnuję. Muszę to zrobić. - Mówiłam, wyrzucając z torebki wszystkie mniej lub bardziej potrzebne rzeczy nie mogąc znaleźć tej najważniejszej.
- Nie puszcze cie samej. Nie teraz. Martwię się o..
- To pojedź ze mną. - Odwróciłam się gwałtownie, patrząc prosto w jego brązowe oczy.
- Żartujesz? - Wyprostował się, nie odrywając wzroku.
- Skoro tak bardzo się o mnie martwisz, poleć ze mną. - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Ale przecież musiałbym się spakować, zadzwonić..
- Luke. - Podeszłam bliżej, łapiąc jego dużą dłoń. - Proszę..Muszę polecieć najbliższym samolotem. Cholernie mi na tym zależy..  - Spojrzałam na niego słodko, robiąc minę małej dziewczynki. Westchnął głośno i przytaknął głową. Klasnęłam w dłonie i ucałowałam go w policzek. Nachyliłam się nad torebką i jakąś magiczną mocą, moim oczom ukazał się portfel. Wyciągnęłam go i odwróciłam się gwałtownie w stronę kasy, gdzie stała niska, starsza kobieta i uśmiechała się sztucznie.

- Dwa bilety do Londynu poproszę. - Rzuciłam szybko, zakładając włosy za ucho i kątem oka spoglądając na przyjaciela.

Odkąd odzyskałam pamięć, co zajęło mi kilka tygodni, próbowałam skontaktować się z Louis'em. Okazało się, że Luke jest cudotwórcą i załatwił skądś numer do Liam'a. To czego dowiedziałam się o stanie Louis'a, przeraziło mnie. Wszelkie media trąbiły o powolnym i ponownym staczaniu się członka One Direction, a tylko ja wiedziałam, a raczej czułam, że to wszystko moja wina. Musiałam się z nim zobaczyć. Musiałam z nim porozmawiać. Musiałam mu pomóc.

~*~

Gdy znaleźliśmy się nad Londynem, wyjrzałam przez okno samolotu. Zaparło mi dech w piersiach, gdy zobaczyłam piękno i ogrom tego miasta. Nigdy jeszcze nie opuszczałam kraju, więc byłam pod niesamowitym wrażeniem. Nie miałam jednak głowy do zachwycania się widokami. Odwróciłam się w stronę drzemiącego Luke'a i szturchnęłam go delikatnie w ramię. Bez żadnego odzewu. Zrobiłam to raz jeszcze, tym razem trochę mocniej. Również nic. Westchnęłam i zaczęłam wiercić się w fotelu, nerwowo poprawiając włosy.

Super. Jestem już w Londynie. Tylko co teraz? Przecież nie mam zielonego pojęcia gdzie mogę Go znaleźć. 

Pomyślałam chwilę i uderzyłam się dłonią w czoło. Z torebki wyjęłam portfel, tym razem bez problemu. Wyciągnęłam z niego białą, złożoną dokładnie kartkę. W kilka sekund odnalazłam prywatny adres Louis'a, który podał mi w pierwszym liście. Oparłam się o siedzenie, oddychając z ulgą. Kolejny, wymyślony problem rozwiązany. Nagle zaczęłam się zastanawiać co On zrobił z moimi listami. Gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że jest na tyle sentymentalny, by zachować choć jeden z nich.

Na pewno nie jest tak popieprzony jak ja i nie nosi kawałka papieru w portfelu..

Już kilka minut później, wraz z przyjacielem staliśmy w wielkiej hali lotniska, rozglądając się na boki i zastanawiając co dalej.
- Dobra pani spontan, i co? - Luke spojrzał na mnie z uśmiechem, zakładając ręce na tors.
- Nie patrz tak. - Uciekłam wzrokiem, poprawiając torbę na ramieniu. Wyprostowałam kartkę, którą od dłuższego czasu kurczowo trzymałam w dłoni i po raz kolejny spojrzałam na adres. - Jedziemy tam. - Podałam chłopakowi kartkę, przygryzając wargę ze zdenerwowania.
- Robi się. Dobrze, że chociaż wiesz gdzie iść. - Zaśmiał się, zabierając ode mnie torbę, zarzucając ją sobie na ramię i łapiąc za dłoń. Wsiedliśmy do pierwszej lepszej taksówki i podaliśmy adres. Pod dużym, nowoczesnym blokiem zatrzymaliśmy się po kilkunastu minutach stania w korku. Wysiadłam z auta i rozejrzałam się. Pochmurne niebo zwiastowało szybkie nadejście ulewy, a chłodny wiatr sprawił, że dopiero w tamtym momencie zauważyłam, że zmieniliśmy nieco klimat. Przyzwyczajona do upalnych dni, nie pomyślałam nawet o czymś cieplejszym. Wzdrygnęłam się i założywszy włosy za ucho, spojrzałam na Luke'a. Wyskoczył z taksówki z prawdziwą gracją, poślizgując się na mokrym chodniku. W ostatniej chwili złapał równowagę i wyprostował się. Spojrzał na mnie z poważną miną.

- Tak miało być. - Stwierdził krótko, zatrzaskując drzwi czarnego auta.
Uśmiechnęłam się, jednak moja mina zmieniła się gwałtownie, kiedy spojrzałam na budynek, w którym mieszkał Louis. Wzięłam kilka głębokich oddechów i zrobiłam krok w przód.
- Mam iść z Tobą? - Usłyszałam za plecami.
- Nie.  Poradzę sobie. - Posłałam przyjacielowi krótki uśmiech i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych.

Dowiedziawszy się od portiera na które piętro muszę się kierować, wsiadłam do szklanej windy. Wysiadłam na dziesiątym piętrze. Podeszłam do drzwi z numerem 100. Zmrużyłam oczy i odetchnęłam. Bardzo powoli uniosłam rękę i delikatnie zapukałam. Po odczekaniu kilku sekund ułożyłam dłoń na dzwonku. Nie otwierał. Zadzwoniłam jeszcze kilka razy, jednak nic się nie zmieniło. Oparłam się plecami o dębowe drzwi i zrezygnowana, zsunęłam się na podłogę. Przecież to gwiazda. Na pewno jest zajęty. Na pewno ma tysiące spraw. Na pewno jest zajęty. Wmawiałam sobie to wszystko, w głowie mając jedynie złe myśli. Przeczucia, które powoli wygrywały z logicznym tłumaczeniem sobie Jego nieobecności.

Stwierdziwszy, że nie ma sensu dłużej przesiadywać jak idiotka pod Jego drzwiami, podniosłam się i poprawiwszy koszulkę, ruszyłam w stronę windy. Gdy wyszłam z budynku, Luke opierał się o pobliski murek, paląc i rozglądając się na wszystkie strony.

- I jak?
- Nijak. - Wzruszyłam ramionami. - Nie ma go.
- To co teraz? - Odepchnął się od betonowego murku i podszedł bliżej.
- Nie wiem.. Nie mam pojęcia. - Rzuciłam zrezygnowana. - Chyba muszę tu poczekać.
- Nie żartuj. - Złapał mnie za rękę i pociągnął za soba.
- Co ty robisz?
- Musimy wynająć jakiś pokój. Nie będziemy tu sterczeć jak psychofani. - Stwierdził, nie odwracając się.
Odwróciłam głowę w stronę budynku. Mój wzrok skierował się na najwyżej znajdujące się okna. Wszędzie ciemno, żadnej oznaki życia we wszystkich, mieszkaniach na ostatnim piętrze. Westchnęłam subtelnie i podążąyłam za przyajcielem.


Mijały dni. Mijały godziny. Odliczałem każdą sekundę spędzoną samotnie, w barze. Miejscu, które stało się moim drugim, "lepszym" domem. Wlewałem w siebie hektolitry alkoholu. Wciągałem dziesiątki gram białego proszku. Połykałem mnóstwo tabletek. A wszystko po to by zapomnieć. Wmawiałem sobie, że to wszystko to idealne środki na zapomnienie. Niestety. Po zażyciu, cierpiałem i tęskniłem jeszcze bardziej. Miałem gdzieś to co myślą inni. Miałem gdzieś tysiące okładek i dziennikarzy, wylewających na mnie kubły pomyj. Byłem jaki byłem i robiłem co chciałem. Może wcale nie jestem dobrym człowiekiem? Może to były tylko pozory? Może to był zwykły, piękny sen. Coraz częściej pragnąłem obudzić się z amnezją. Zapomnieć o tym wszystkim. Zapomnieć o swoim dotychczasowym życiu. Zapomnieć o błędach i zawodzie w oczach mojej matki i Chłopaków.
Biała kreska, idealnie uformowana na szklanym blacie stolika. Obok dziesiątki kieliszków. 
Wypiłem kolejnego szota, nachyliłem się nad białym proszkiem i wciągnąłem całą, długa kreskę.

Przez ostatnie dni nabrałem przerażającej wprawy. Odchyliłem głowę do tyłu, pociągając nosem i mrużąc oczy. Rozkoszowałem się tym uczuciem. Narkotyk powoli płynął w moich żyłach. Wyciągnąłem dłoń po kolejny kieliszek.

 Dziesiąty
Jedenasty
Dwunasty...

Już nawet nie liczyłem. Nie byłem w stanie. Słaniałem się na krześle czując w sobie mieszankę alkoholu i kokainy. Oparłem głowę o dłonie, starając się dojrzeć cokolwiek. Kiedy mój wzrok w końcu powrócił do względnej normalności, ujrzałem kogoś. Zmrużyłem oczy, próbując przyjrzeć się lepiej. To Ona. Stała po drugiej stronie pomieszczenia, rozglądając się. Wszędzie poznałbym Jej piękne włosy i te ruchy. Podniosłem się gwałtownie, chcąc Ją zawołać. Zwrócić na siebie uwagę. Kiedy to zrobiłem, straciłem równowagę i upadłem na podłogę. Kiedy starałem się z niej podnieść, spojrzałem przed siebie. Zniknęła. Jak sen. Bo to był sen. To tylko głupie wyobrażenia zwykłego ćpuna. Leżąc na tej zimnej, brudnej podłodze, bardzo powoli zaczynałem odczuwać wstręt do samego siebie. Wstręt i obrzydzenie. Byłem beznadziejnym, słabym pseudo człowiekiem. Ubzdurałem sobie, że mogę być kimś wielkim. Że mogę zdobywać świat. Że mogę kochać. Opadłem bezwiednie na podłogę, a obraz przed moimi oczami zaczął się bardzo powoli rozmywać. Oddychanie stało się nagle poważnym problemem. Moje serce biło coraz wolniej. Z każdą sekundą, ciemność jaką widziałem, pogłębiała się. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, by chwilę potem wypuścić ostatni dech z płuc.

"And I've hurt myself by hurting you ."


---------------------------------------------------------------------------------------------------

Przepraszam jeśli Was zawiodłam. ;( Coś czuję, że ten rozdział nie jest za dobry. Mam jednak nadzieję, że się mylę. Wielką nadzieję. Wybaczcie, że taki krótki, ale obiecuję postarać się o kolejny - dłuższy.
Buziaczki.

wtorek, 23 września 2014

20. "Duszę można na­ginać tyl­ko do pew­ne­go mo­men­tu. Po­tem po pros­tu pęka i łamie się. Jak kość w nodze."

Te dwa słowa dudniły w mojej głowie, nie chcąc dać mi spokoju. Wpatrywałem się tępo w Jej zdziwione oczy i nie potrafiłem wypowiedzieć ani słowa. Przez chwilę pomyślałem, że żartuje sobie ze mnie. Że to swego rodzaju kara za to co zrobiłem. Miałem nadzieję, że za chwilę uśmiechnie się słodko i dotknie mojej dłoni. Niestety, tak się nie stało. Rozejrzała się po sali, patrząc na każdego z osobna. W jej oczach widziałem zdziwienie, zagubienie.

- Sky. - Usłyszałem, a chwilę później Luke podszedł do łóżka, nie odrywając wzroku od dziewczyny.
- Kto? - Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Ty..Masz tak na imię. - Rzucił niepewnie, spoglądając na mnie.
- Ach.. A Ty jesteś...
- Luke.. Jestem twoim przyjacielem. - Podszedł bliżej. - Nic nie pamiętasz? - Spytał ze strachem. Dziewczyna pokręciła przecząco głową. Jej wzrok przeniósł się na mnie.
- A on? - Spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem.
- To jest... - Luke odwrócił się w moją stronę. - On jest twoim..
- Jestem nikim. - Przerwałem mu, odsuwając się powoli od łóżka.
- Dlaczego on tu jest? Dlaczego oni tu są? - Zaczęła cicho, rozglądając się po sali. - Gdzie ja jestem? - Mówiła coraz bardziej zdenerwowanym głosem.
- Spokojnie mała. To przyjaciele.. - Luke dotknął ostrożnie jej bladej dłoni.
- Nie! - Krzyknęła. - Zostawcie mnie. Nie znam was. - Jej oddech przyspieszył, a sprzęt, do którego była podłączona zaczął wariować.
- Ale..
- Zostawcie mnie.. - Rzuciła cicho, opadając na poduszkę, oddychając szybciej i zaciskając powieki.
Momentalnie w sali pojawił się lekarz i dwie pielęgniarki. Wygonili nas na korytarz i zajęli się Sky. Opadłem na pobliskie krzesło i schowałem twarz w dłoniach, starając się uspokoić oddech i uporządkować myśli.
- Stary.. - Usłyszałem Liam'a. - Dlaczego jej nie powiedziałeś kim jesteś?
- Widziałeś jej wzrok? - Podniosłem głowę, patrząc na przyjaciela. - Widziałeś jak na mnie patrzyła?
- Nie, bo..
- No właśnie. Gdybyś zobaczył w Jej oczach ten strach... I to co powiedziała.. Nie chcę jej denerwować..
- Lou. - Położył dłoń na moim ramieniu. - Nie mów mi, że chcesz odpuścić.
- Nie mam wyboru..
- Co ty gadasz? - Nie odpowiedziałem. Podniosłem się gwałtownie i ruszyłem szybkim krokiem w stronę wyjścia.
Mijałem dziesiątki ludzi, potrącając ich. Nie zwracałem uwagi na nikogo, na nic. Miałem za nic ulewę, ogromne kałuże. Miałem za nic, że było okropnie zimno. Szedłem przed siebie. Biegłem. Biegłem jak najdalej. Jak najdalej od swoich myśli. Jak najdalej od przerażonych oczu Sky. Nie pamiętam bym kiedykolwiek czuł taki ból. Ból serca, ból istnienia. Utrata pamięci była przy Jej strachu niczym. Tego przeraziłem się najbardziej .Dlaczego zareagowała w taki sposób tylko na mnie? Czy aż tak bardzo Ją skrzywdziłem? Czy Jej podświadomość podpowiadała, że Louis nie jest wcale dobrym człowiekiem?
Zorientowałem się jak daleko zaszedłem, kiedy spojrzałem przed siebie. Znalazłem się tuż przy jednej z lepszych knajp. Ponad rok nie byłem sam w żadnej knajpie. Odkąd poznałem Sky, nie odczuwałem potrzeby, by ukrywać się w jakichś barach i pić do umoru. Odetchnąłem głęboko, przeczesałem włosy dłonią i wolnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi wejściowych. Od razu podszedłem do baru. Kiwnąłem palcem, a młody chłopak za ladą bardzo dobrze zrozumiał o co chodzi.
~*~

Siedziałem  barze już kolejną godzinę. Nie obchodziło mnie, że prawdopodobnie setka ludzi przygląda mi się z ukrycia, robiąc zdjęcia z myślą ośmieszenia samego Tomlinsona. W tamtym momencie miałem gdzieś całe swoje życie. W tamtym momencie chciałem zapaść się pod ziemię. Lub po prostu zapić. Tak, by zapomnieć o wszystkim. Tak, by w końcu nie czuć tego bólu, który rozrywał moje serce. Straciłem Ją. Straciłem swoją największą i najcudowniejszą nadzieję. Byłem w Jej oczach obcy. Obcy i przerażający. Nie miałem pojęcia dlaczego akurat na mnie zareagowała w taki sposób. Siedząc w tym barze, powoli uświadamiałem sobie, że moje życie przestaje mieć sens. Trudno jest  odnaleźć sens w samej sławie, pieniądzach, rozpoznawalności. Mógłbym nie mieć tego wszystkiego i być szczęśliwym. Być szczęśliwym mając przy sobie Ją. Bo odkąd Ją poznałem, nie myślałem o nikim innym. Nie potrafiłem wyobrazić sobie przyszłości tak, by nie było w niej Sky.
Pierwszy kieliszek.
Drugi kieliszek.
Trzeci..
Czwarty..
Dziesiąty..


"Wódka była tej nocy jak tlen. Znowu można było oddychać."

~*~

Leżałam w szpitalnym łóżku i wpatrywałam się w biały sufit sali. Zostałam całkiem sama. Czułam straszne wyrzuty sumienia, że tak potraktowałam osoby, które prawdopodobnie były mi bliskie. Denerwował mnie fakt, że kompletnie nic nie pamiętałam. Nie wiedziałam kim jestem. Nie wiedziałam kim jest Luke i ten dziwny chłopak, który siedział przy mnie. Nie pamiętałam Go, jednak w głębi serca czułam, że jednak skądś Go znam. Gdy się odezwał, byłam pewna, że już gdzieś słyszałam ten głos. Nagle poczułam straszny ból. Złapałam się za głowę i dopiero wtedy zorientowałam się, że praktycznie każda część mojego ciała jest obandażowana, pokiereszowana i posiniaczona. Leżąc na ogromnym, szpitalnym łóżku i oglądając swoje ręce, przypominałam sobie powoli co tak właściwie się stało. W mojej głowie, obrazy przewijały się jak przez mgłę. Obrazy ostatnich chwil przed wypadkiem. Jednak wciąż nie miałam pojęcia jak do tego wszystkiego doszło. Dlaczego?
Dni mijały powolnie, a każdy kolejny był tak samo nudny. Odwiedzali mnie rodzice i chłopak, który wciąż powtarzał, że się przyjaźnimy. Nie miałam powodu, by mu nie wierzyć. Był naprawdę sympatyczny i uroczy. Wciąż nie potrafiłam zapamiętać jego imienia.
- Naprawdę nie pamiętasz nikogo? - Chłopak siedząc przy moim łóżku i przyglądając mi się, bawił się nerwowo palcami.
- Niestety nie.. - Spojrzałam na niego.
- Luke. Mam na imię Luke. - Rzucił, posyłając mi nikły uśmiech.
- Dziękuję. - Odwzajemniłam gest, poprawiając się na łóżku. - Czyli jesteśmy przyjaciółmi? - Zaczęłam. Twarz chłopaka rozpromieniła się i zaczął opowiadać jak, gdzie i kiedy dokładnie się poznaliśmy. Z każdą minutą, w której słuchałam opowieści Luke'a, nieznajome obrazy w głowie zaczynały układać mi się w całość, a ja rozumiałam ich znaczenie.
Pewnego wieczoru, który spędzałam samotnie, przypomniał mi się tajemniczy chłopak. Chłopak, którego zobaczyłam pierwszego dnia po przebudzeniu. Dlaczego był wtedy, a nie odwiedził mnie żadnego innego dnia? Dlaczego wciąż żyje w moich myślach? Nie potrafię się od Niego uwolnić, nie mając pojęcia kim jest.
Nareszcie nadszedł dzień wolności. W końcu mogłam wyjść ze szpitala i wrócić do własnego domu. Tego dnia przyjechał po mnie Luke. Przywitał mnie uroczym uśmiechem i bukietem przepięknych kwiatów. Nie mam pojęcia czy wcześniej doceniałam to co robi dla mnie Luke, ale teraz cieszyłam się z każdej spędzonej z Nim minuty. Był niesamowitym, troskliwym człowiekiem.
Siedziałam na kanapie, oglądając telewizję. Luke nie pozwolił mi robić nic innego prócz odpoczywania. Ja się leniłam, On krzątał się po kuchni przygotowując obiad. Naprawdę nie miałam pojęcia dlaczego traktuje mnie jak niepełnosprawne dziecko. Skoro wypuścili mnie ze szpitala, znaczy, że jestem już całkiem zdrowa. Jednak chłopak nie potrafił tego zrozumieć. Uśmiechając się pod nosem, udawałam, że oglądam ruszające się obrazki, kątem oka obserwując poczynania bruneta w kuchni.
Gdy z powrotem zwróciłam głowę w stronę ekranu, z niewiadomych mi powodów moją uwagę przykuły wiadomości plotkarskie. Przyjrzawszy się dokładnie o kim mowa, podgłośniłam odrobinę telewizor. Na ekranie pojawiło się zdjęcie znajomego mi chłopaka. Imię i nazwisko nic mi nie mówiło, jednak Jego smutna twarz coś mi przypominała.

„Po ponad rocznej przerwie Louis Tomlinson znów powrócił do swoich grzechów. Dobrze pamiętamy Jego problemy z narkotykami i alkoholem. Kiedy zdawało się, że skończył już ze wszystkim, problemy znów powróciły. Wczorajszego wieczoru Tomlinson widziany był w jednym z Kalifornijskich klubów. Widać było jak dobrze bawi się pod wpływem nie tylko samego alkoholu. Do łask znów powróciły narkotyki i zabawy bez żadnych konsekwencji. Ale czy na pewno? Czy w dzisiejszych czasach choć jedna sława nie może obyć się bez takich środków? Mieliśmy nadzieję, że Louis wyleczył się ze swoich problemów. Niestety, cały świat zawiódł się na nim okrutnie. Czyżby była to wina tajemniczej dziewczyny, o której wspominaliśmy po koncercie zespołu w Los Angeles? Jeżeli jest ot Jej wina, mamy nadzieję, że Tomlinson szybko zakończy tę znajomość. Kończymy program z wielkim żalem i ubolewaniem nad losem kolejnej, nieudanej, uzależnionej gwiazdy…”
Gdy zobaczyłam swoje zdjęcie na wielkim ekranie, poczułam jak moje serce momentalnie zatrzymuje się w miejscu. Zacisnęłam palce na pilocie, nie mogąc oderwać wzroku od wspólnego zdjęcia z Chłopakiem. Mój oddech przyśpieszył, kiedy do głowy wpadały mi kolejne, nieznane obrazy.
- Luke! – Krzyknęłam, załamanym głosem. Chłopak pojawił się przy mnie w ciągu sekundy, przyglądając mi się z przerażeniem. Wskazałam na telewizor, oddychając coraz szybciej. – Dlaczego ja tam jestem? O co tu chodzi? – Pytałam ledwo słyszalnym głosem.
- Sky, uspokój się, proszę. – Zaczął opanowanym tonem.
- Jak mam się uspokoić?! Nic nie rozumiem..
- Sky, naprawdę nie pamiętasz Louis’a? – Usiadł obok mnie, łapiąc moją dłoń.
- Tego Louis’a? Kim on niby jest? – Spojrzałam w brązowe oczy chłopaka. Nie odrywając ode mnie wzroku, westchnął subtelnie i zaczął mówić. Opowiedział mi wszystko, co podobno ja sama mu mówiłam. Wszystko co wiedział o mnie, o Louis’ie. 

Nagle poczułam ucisk w sercu. Zerwałam się gwałtownie i prowadzona przez własną podświadomość lub serce, wbiegłam do sypialni. Spod łóżka wyjęłam kolorowe pudełko i siadając na podłodze, otworzyłam je powoli. moim oczom ukazała się co najmniej setka białych kopert i zapisanych kartek. Wyjęłam pierwszą i zakładając włosy za ucho, zaczęłam czytać. Czytać słowa zapisane czarnym tuszem. Z każdym kolejnym moje serce zaczynało bić szybciej, a w głowie przewijały się obrazy. Obrazy piękne, jednak niewyraźne. Słyszałam jego głos. Głos powtarzający niezwykle wyraźnie i donośnie te same, cztery słowa.

„Jesteś moją ostatnią nadzieją.”

- Louis.. - Wyszeptałam, przytulając od piersi Jego pierwszy list. 


czwartek, 18 września 2014

Autopromocja i współpraca.

Chciałabym zaprosić Was na całkiem nowego bloga tworzonego z tofi. Mam nadzieję, że fabuła i tematyka przypadnie Wam do gustu, bo jest to coś trochę innego od moich opowiadań. 
Zapraszam serdecznie.

Buziaki.


wtorek, 16 września 2014

19. "Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku. "

"Jest ta­ki mo­ment, kiedy ból jest tak duży, że nie możesz od­dychać. To jest ta­ki spryt­ny mecha­nizm. Myślę, że przećwiczo­ny wielok­rotnie przez na­turę. Du­sisz się, in­styn­ktow­nie ra­tujesz się i za­pomi­nasz na chwilę o bólu. Boisz się naw­ro­tu bez­dechu i dzięki te­mu możesz przeżyć."

     Ja odczuwałem właśnie taki ból. Odczuwałem go patrząc na pokiereszowane, drobne ciało dziewczyny, która w ciągu kilku miesięcy stała się dla mnie kimś.. No właśnie - kim? Mogę bezdyskusyjnie stwierdzić, że Sky była dla mnie najważniejszą osobą w życiu. Bolało mnie serce, bolała dusza, gdy widziałem Jej cierpienie. Bolało mnie również to, że byłem w tej sytuacji kompletnie bezsilny. Bo co niby mogłem zrobić? Mogłem być przy Niej. Skoro tak bardzo spieprzyłem, mogłem spróbować naprawić to tylko w ten sposób. Ale gdybym tylko wiedział co, zrobiłbym wszystko, by Sky odzyskała przytomność. By obdarowała mnie swoim pięknym uśmiechem, przeszyła brązem swoich dużych oczu. Tak cholernie pragnąłem Ją przeprosić. Cofnąć się w czasie i postąpić zupełnie inaczej. W tamtym momencie, pomyślałem nawet, że byłbym zdolny
do przerwania kariery, rzucenia tego wszystkiego w cholerę i bycia z Nią. Gdyby powiedziała tylko jedno słowo.. Mógłbym zostawić dla Niej całe dotychczasowe życie. Być dla Niej kimś ważnym. Móc zmieniać się na lepsze, uczyć się żyć na nowo właśnie dla Niej. Z Nią.
     Nie mam pojęcia jak długo siedziałem w jednym miejscu i przyglądałem się to dziewczynie, to czarnemu ekranowi. Zerkałem na niego co chwila. Za każdym razem wstrzymywałem oddech i modliłem się, by nie dojrzeć prostej linii. W pewnym momencie mój wzrok skierował się w stronę okna. Na zewnątrz było już kompletnie ciemno. Wyprostowałem się, opierając o krzesło. Przeciągnąłem i rozejrzałem. Dopiero wtedy zorientowałem się, że nie zostałem ze Sky całkiem sam. W fotelu pod ścianą siedział Luke i wpatrywał się w dziewczynę. 
     - Która godzina? - Spytałem lekko zachrypniętym głosem. 
     - Pierwsza w nocy. - Rzucił krótko, poprawiając się na fotelu. 
     - Już? Nawet nie zauważyłem.. - Mój wzrok powrócił na Sky.
     - Od kilku godzin siedzisz bez ruchu i bez słowa. Nie dziwne. - Stwierdził. Usłyszałem cichy szelest, a chwilę potem poczułem jego dłoń na ramieniu. - Musisz odpocząć. Jedź..
     - Nie. - Przerwałem chłopakowi, nie odwracając się. - Nie jestem zmęczony.
     - Możesz przespać się u mnie. Zostanę przy niej. To moja przyjaciółka. Obiecuje, że jeśli coś się popra..
     - Nie Luke. - Ponownie wszedłem mu w słowo, spoglądając w jego stronę. - Wszystko jest okej. Nie potrzebuję snu. - Uśmiechnąłem się lekko. 
     - Jesteś cholernie uparty. - Westchnął, kręcąc głową. - W takim razie może pójdę załatwić coś na ząb i jakąś kawę. Zaraz wracam. - Rzucił i ruszył w stronę drzwi. 
     
     Zostałem sam na sam ze Sky. Odetchnąłem i przysunąłem się bliżej łóżka. Bardzo ostrożnie pogładziłem Jej włosy i zacząłem mówić. Opowiadałem Jej o wszystkim. O trasie, miastach, które odwiedziliśmy. O przeróżnych, coraz to śmieszniejszych akcjach fanek. Opowiadałem o wszystkim, ale bałem się powiedzieć o tym jak cholernie tęskniłem. I jak żałowałem. Liczyłem się z tym, że Ona może mnie w ogóle nie słyszeć. Nie rezygnowałem jednak. Mówiąc do Niej, miałem cichą nadzieję, że może poruszy palcem, uchyli powiekę. Cokolwiek. Niestety, nic szczególnego się nie wydarzyło. Zaczynałem powoli wpadać w paranoję. Wciąż i wciąż słyszałem, że akcja Jej serca zatrzymuje się. Nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym usnąć. Kilkanaście minut później wrócił Luke. Wręczył mi duży kubek kawy, przyciągnął krzesło i usiadł obok mnie. 
     - Byłem ciebie bardzo ciekawy. - Zaczął. Spojrzałem na chłopaka pytająco. - Sky wciąż o Tobie wspominała. Opowiadała jaki jesteś. Byłem ciekawy czy gwiazda takiego formatu może być tak.. tak normalna, a jednocześnie niesamowita, jak to określała. - Uśmiechnął się. 
     - Jak to? - Uniosłem brew, nie odrywając od niego wzroku.
     - Ona jest po uszy w Tobie zakochana. Nigdy nie widziałem tak rozbuchanego uczucia. - Stwierdził, upijając łyk kawy. Właśnie w tamtym momencie poczułem się jeszcze gorzej. Usłyszałem coś o czym nawet nie miałem odwagi marzyć, a jednak nie cieszyłem się. Dlaczego? Bo Ją zawiodłem. Ona nie powinna znajdować się w takim miejscu jak szpital. Powinienem był zostać. Lub wziąć Ją ze sobą. Byłem cholernie głupi. Może, gdybym był wtedy przy Niej..
     - Nie obwiniaj się. - Usłyszałem. 
     - Słucham?
     - Dobrze widzę co się dzieje. To nie Twoja wina. To był wypadek. - Obdarzył mnie ciepłym uśmiechem. 
     - To by się nie zdarzyło, gdybym zachował się inaczej...
     - To znaczy? - Uniósł brew, nie odrywając ode mnie wzroku.
     - Sky nie mówiła? - Zdziwiłem się. Myślałem, że skoro opowiadała o mnie, wspomniała również o moim ostatnim zachowaniu.
     - Nic sobie nie przypominam. - Odpowiedział. Westchnąłem i ponownie spojrzałem na dziewczynę. 
~*~

Obudził mnie dźwięk telefonu. Podniosłem głowę i zorientowałem się, że zasnąłem z głową przy dłoni Sky. Wyprostowałem się, podniosłem i wyszukałem w kieszeni swoją komórkę. Gdy odebrałem, usłyszałem głośne krzyki i dziwne dźwięki.
      - Lou?
      - No. - Odpowiedziałem zaspanym głosem.
      - I jak tam u Sky? Dogadaliście się? - Liam spytał z troską. 
     - Ona.. - Zacząłem i spojrzałem na wciąż nieprzytomną dziewczynę. - Miała wypadek. Jestem w szpitalu..
     - Co?! Jak to? Zamknijcie się choć na chwilkę! - Krzyknął, odsuwając bezskutecznie słuchawkę.
     - Spadła z dachu.. Jest nieprzytomna. Nikt nie chce mi nic powiedzieć.
     - Boże, to okropne... - Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. - Louis, ty wiesz, że musisz wrócić? - Spytał niepewnie po chwili. 
     - Nie mogę.
     - Lou, przecież koncert..
     - Już raz Ją zostawiłem. Nie mogę tego zrobić po raz kolejny! Nie teraz. Wymyślcie coś. - Przerwałem przyjacielowi. 
     - Ale..
     - Proszę tylko o to jedno. Obiecuję, że się odwdzięczę. Cholernie mi na tym zależy..
     - No dobrze. - Westchnął cicho. - Coś się wykombinuje. Dzwoń jeśli coś się wydarzy. I ucałuj ją od nas.. - Rzucił cicho i rozłączyliśmy się. 

     Opadłem na krzesło i przetarłem twarz dłońmi. Spojrzałem na Sky. Nachyliłem się bardzo powoli i ostrożnie musnąłem wargami jej chłodny policzek. Zamiast usiąść, ruszyłem w stronę okna. Oparłem się o parapet i wyjrzałem przez okno. Niemal od razu przerażająco jasne promienie słońca poraziły moje zmęczone oczy. Nie byłem przyzwyczajony do takiej pogody już od samego rana. Przecież była dopiero szósta rano. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. W sali pojawił się Luke. W tych samych ciuchach co w nocy. Znaczy, że był tu całą noc. Ucieszyłem się, że Sky trafiła na takiego przyjaciela. Mimo, że go nie znałem, wydawał mi się dobrym człowiekiem. Podszedł do mnie i wręczył kubek gorącej kawy i kanapkę owiniętą w papierową torbę.
     - Próbowałem znaleźć coś lepszego, ale niestety. - Wzruszył ramionami. - To szpital. - Stanął obok mnie, również opierając się o parapet. 
    - Myślisz, że się obudzi? - Spytałem nagle, wpatrując się w parę unoszącą się nad gorącym napojem. 
    - Oczywiście, że tak. - Odpowiedział pewnie.
    - A co jeśli..
    - Nie możemy tak gdybać. - Przerwał mi. - Musimy w nią uwierzyć. To silna dziewczyna. A lekarze robią naprawdę wszystko co mogą. 
    - Skąd możesz o wiedzieć? - Spojrzałem na chłopaka z wyrzutem. Sam nie wiedziałem właściwie dlaczego tak się zachowałem.
    - Wiem, bo mój ojciec tu pracuje. Znam tutejszych lekarzy. A ty musisz się uspokoić. - Spojrzał na mnie.
    - Jestem spokojny. 
    - Powinieneś się położyć. 
     Mimo moich protestów, zostałem zaprowadzony do pokoju lekarzy. Puste pomieszczenie z bordowymi ścianami, dwoma biurkami i sporą, składaną kanapą. Luke ułożył mnie na niej i obiecał, że da mi znać gdyby stan Sky zmienił się w jakiś sposób. Miałem przespać się chociaż dwie godziny. Nie potrafiłem zmrużyć oka. Leżałem na plecach i wpatrywałem się w biały sufit. Moje myśli krążyły wokół dziewczyny leżącej kilka sal dalej. Wciąż wpadała mi do głowa jedna myśl, którą bardzo szybko odganiałem. Nie chciałem i bałem się tej myśli. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić jak okropne i ciężkie byłoby życie bez Sky. Byłem pewny, że gdyby Jej zabrakło, wróciłbym do prochów. I to ze zdwojoną siłą. 
     Obudziło mnie delikatne szturchanie. Bardzo powoli uchyliłem powieki. Nade mną stał Luke z niewyraźną miną. Podniosłem się gwałtownie i stając prosto o mało co nie straciłem równowagi. Spojrzałem na chłopaka z przerażeniem. Spodziewałem się najgorszego. 
     - Spokojnie. Wszystko z nią dobrze. - Rzucił szybko. - Obudziłem cię, bo zdaję się, że masz gości.
     - Słucham? - Przetarłem oczy, przyglądając się brunetowi.
     - Chodź to sam zobaczysz. - Skierował się w stronę drzwi. Poprawiłem koszulkę, przeczesałem włosy dłonią i wciąż nie rozumiejąc o co chodziło chłopakowi, ruszyłem za nim. Gdy znalazłem się na korytarzy, moje oczy powiększyły się do wielkości monet. Zayn oparty o białą ścianę, Liam krążący w tą i z powrotem, Niall wpychający do buzi kolejne orzeszki i wpatrujący się ze strachem w ścianę i Harry, siedzący gdzieś z brzegu i bawiący się palcami.
    - Co wy tu robicie? - Spytałem cicho, podchodząc do przyjaciół.
    - Niezłe powitanie. - Stwierdził Malik, odpychając się od ściany i podchodząc do mnie. 
    - Martwimy się. O Sky i o ciebie. - Stwierdził Liam, posyłając mi pocieszający uśmiech. 
    - O mnie nie musicie. - Przetarłem twarz dłonią. 
    - Właśnie widać. - Szepnął Payne.
    - Skąd w ogóle wiedzieliście gdzie nas szukać? 
Jak się okazało wszystko dzięki Luke'owi. Zanim wyszedłem od Sky zostawiłem w sali telefon. Ponieważ dzwonił nieustannie, chłopak go odebrał i tak właśnie czwórka moich przyjaciół znalazła się w szpitalu. Szczerze mówiąc bardzo ucieszyłem się na ich widok. Chyba właśnie ich brakowało mi najbardziej. Bliskich mi osób, które nawet milczeniem potrafią pomóc.  Weszliśmy do sali, gdzie leżała Sky. W milczeniu podszedłem do łóżka i zasiadłem na swoim stałym miejscu. Zaraz po mnie zbliżyła się reszta chłopaków. Odwróciłem się i zauważyłem, że Luke stoi pod ścianę i wpatruje się w coś intensywnie. Podążyłem dyskretnie za jego spojrzeniem. Obiektem jego zainteresowania okazał się niczego nieświadomy Styles. Sam nie wiedziałem dlaczego, uśmiechnąłem się pod nosem, by zaraz potem ponownie odwrócić się w stronę dziewczyny.   
     Przesiedzieliśmy całą grupą dobrych kilka godzin. Mimo, że miałem przy sobie przyjaciół, wciąż czułem się tak samo beznadziejnie. Ta bezczynność i niewiedza wykańczały mnie coraz bardziej. Ponownie przyszedł wieczór, a ja ponownie nie zauważyłem jak się ściemnia. Podniosłem głowę i rozejrzałem się. Każdy znalazł sobie własne miejsce i każdy drzemał na nim, kuląc się w przeróżnych pozycjach. Odetchnąłem cicho i dotknąłem opuszkami palców dłoni Sky. Nachyliłem się nad nią i ponownie zacząłem szeptać. Tym razem jednak, mówiłem wszystko co leży mi na sercu. Z każdą minutą bałem się tego coraz mniej. I z każdą minutą miałem coraz większą nadzieję, że dziewczyna jednak mnie słyszy. Nagle doszedł mnie dziwny dźwięk. Podniosłem gwałtownie głowę i spojrzałem na czarny ekran obok łóżka. W następnej chwili poczułem jak Sky bardzo słabo porusza palcem. Spojrzałem na nią, oddychając szybciej. Czyżby moje modlitwy zostały w końcu wysłuchane? Nachyliłem się nad Nią, obserwując Jej twarz. Bardzo powoli uchyliła powieki i przeszyła mnie brązem swoich oczu.
     - Sky...
     - Kim jesteś? - Spytała po chwili, bardzo słabym i cichym głosikiem. Poczułem jakby moje serce upadło na podłogę i potłukło się na miliony małych kawałeczków. Tylko nie to..

---------------------------------------------------------------------------------------------

Z okazji nowego, pięknego szablonu postanowiłam wstawić nowy rozdział. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. 
Buziaczki. 

niedziela, 7 września 2014

18. "Bardzo chcę wrócić. Do Ciebie. Aby dokończyć naszą rozmowę. I rozpocząć wiele innych."

     Musiało minąć kilka ciężkich, pracowitych dni, bym w końcu doczekał się całkowicie wolnego. Okazało się, że następny, ostatni już koncert mamy dopiero za kilka dni. Postanowiłem więc, z małą pomocą Chłopaków, wcielić mój "szalony" plan w życie. Od samego rana nie potrafiłem wysiedzieć spokojnie. Lot miałem mieć dopiero koło siedemnastej. Nie wyobrażałem sobie wytrzymać całego dnia, siedząc bezczynnie. Po szybkim i bardzo małym śniadaniu, wróciłem do pokoju. Mimo namów Chłopaków, nie miałem ochoty na żadne zakupy czy oglądanie miasta. Choć może to byłby lepszy pomysł niż siedzenie w pokoju, wolałem nastawiać się na wyjazd w samotności. Chwyciłem za laptopa i postanowiłem przejrzeć co ciekawego dzieje się na świecie. Po przeczytaniu połowy Internetu, coś tchnęło mnie, by sprawdzić co dzieje się w Los Angeles. Kilka mało interesujących informacji, w których odnalazłem jedną, która z niewiadomych powodów zainteresowała mnie bardziej.
- Boże, to straszne. Taka młoda.. - Pomyślałem, czytając o tajemniczej dziewczynie, która dzień wcześniej spadła z dachu. Zanim przeszedłem na inną stronę, poczułem jakiś wewnętrzny niepokój. Przez kilka minut wpatrywałem się w monitor, mając naprawdę złe przeczucia. Przygryzłem wargę, przecierając twarz. Potrząsnąłem głową, uświadamiając sobie, że to na pewno nie Sky. To, że znam jedną dziewczynę w LA, nie znaczy, że to właśnie ona. Odetchnąłem i zamknąłem laptopa.    Podszedłem do okna. Pogoda była niesamowicie piękna. Oparłem czoło o szybę i wpatrując się w ulicę, stwierdziłem, że może i warto wyjść na spacer. Przecież to jedyna okazja zwiedzenia choć kawałka tego niesamowitego miasta jakim jest Filadelfia. Zadzwoniłem do Liam'a. Jak się okazało, postanowili przejść się całą czwórką. Umówiłem się z nimi i odrzuciłem telefon na łóżko. Żeby oczyścić myśli przed spacerem i z pewnością spotkaniem na nim mnóstwa fanów, postanowiłem wziąć szybki prysznic.
     Dzięki krótkiej przechadzce, czas minął mi naprawdę szybko. Nawet nie zauważyłem, kiedy musiałem już zbierać się na lotnisko. W tajemnicy przed wszystkimi, prócz Chłopaków, pojechałem na samolot. Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się przemknąć niezauważonym. Siedziałem w kapturze, okularach przeciwsłonecznych i wyglądałem przez okno. Gdy samolot wzbił się wyżej i już zdecydowanie podążaliśmy do LA, czułem jak moje serce bije szybciej. Czułem jak robi mi się coraz goręcej. W mojej głowie wciąż przewijały się obrazy i scenariusze ponownego spotkania ze Sky. Byłem ogromnie ciekawy jak mnie przyjmie. Szczerze powiedziawszy, miałem nadzieję, że nie jest na mnie zła tak bardzo jak się domyślałem. Że uda nam się normalnie porozmawiać. Nie mogłem doczekać się spojrzenia w Jej oczy, dotknięcia Jej delikatnej skóry i zaciągnięcia się zapachem Jej perfum.

~*~

     Do Los Angeles dotarłem w ciągu kilku godzin. Dla mnie była to jednak katorga. Z każdą upływającą minutą czułem, że tracę coraz więcej cierpliwości. Wybiegłem z lotniska jak poparzony i wsiadłem do pierwszej lepszej taksówki. Wyjąłem z portfela list i sprawdziłem dokładny adres. Gdy podałem go taksówkarzowi, po moich ponagleniach, ruszyliśmy z piskiem opon. Opadłem na siedzenie i próbując uspokoić oddech, przyglądałem się mijanym widokom. Krótka podróż, która wydawała mi się nieskończonością zakończyła się moim wypadnięciem z taksówki. Podniosłem się z chodnika, otrzepałem i udając, że nic się nie stało, zapłaciłem dziwnie przyglądającemu mi się taksówkarzowi. Wziąłem kilka głębokich oddechów i chwytając torbę, ruszyłem w stronę drzwi. Zdziwiłem się, gdy przed wejściem do domu zauważyłem młodego chłopaka.Przyglądałem mu się przez kilka chwil. Wyglądał na zdołowanego. Wolnym krokiem podszedłem do nieznajomego.

- Ym.. Cześć. - Rzuciłem. Brunet podniósł wzrok i przeszył mnie nim do granic możliwości. Na kilka minut zapadła cisza. Przez cały ten czas czułem na sobie Jego wzrok. Chłopak nie mrugnął nawet przez sekundę.
- O boże. - Krzyknął nagle, uderzając się dłonią w czoło. - Przepraszam. - Posłał mi krótki uśmiech i podszedł do mnie z wyciągniętą ręką. - Luke. Ty pewnie jesteś TYM Louis'em. - Stwierdził.
- Słucham? - Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, ściskając Jego dłoń.
- Wiele o tobie słyszałem. No i muszę przyznać, że zdarzyło mi się coś kiedyś obejrzeć z twoim zespołem. - Przeczesał włosy.
- No jasne, rozumiem... - Chrząknąłem. Czasem naprawdę zdarzało mi się zapominać, że ludzie mogą znać mnie z telewizji czy gazet.
- Jestem przyjacielem... - Zaczął, zaciskając powieki.
- Coś się stało? Gdzie Sky? - Rozejrzałem się dookoła.
- No właśnie... Ty nic nie wiesz... - Zaczął i spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłem ogromny smutek i ból. Moje serce zabiło szybciej.
- Ale czego nie wiem? Mów! - Podniosłem głos, czując w sobie rosnące zdenerwowanie.
- Sky.. Miała wypadek. Spadła z dachu..Jest w szpitalu. Kompletnie nieprzytomna. Lekarze..
- Zabierz mnie do niej! - Krzyknąłem głośniej, przerywając chłopakowi.
- Jasne, ale..
- Luke! - Spojrzałem na niego ze złością. Odetchnął i kiwając na mnie głową, ruszył w stronę zaparkowanego niedaleko samochodu.  Wsiadłem do niego w pośpiechu, rzucając torbę na tylne siedzenia.
- Ruszaj! No szybciej! - Ponaglałem, kiedy wkładał kluczyki do stacyjki.
- Spokojnie stary. Staram się. - Rzucił spokojnie, odpalając i ruszając z piskiem opon.

~*~

Wbiegłem do szpitala, nie zważając na to czy Luke idzie za mną czy został w samochodzie. Podbiegłem do recepcji i plącząc się, wypytywałem o Sky.

- Proszę się uspokoić bo do niczego w ten sposób nie dojdziemy. - Rzuciła oschle starsza kobieta, siedząca za ladą.
- Jak mam się uspokoić w takiej sytuacji?! - Krzyknąłem. Miałem wrażenie, że oczy wszystkich skierowały się w moją stronę. Jednak w tamtym momencie miałem to naprawdę gdzieś. Chciałem jak najszybciej znaleźć się przy mojej Sky.
- Louis. - Poczułem na ramieniu dłoń chłopaka. Odwróciłem się, obdarzając go morderczym spojrzeniem. Zabrał dłoń i odchrząknął. - Pani ma rację. Spokojnie. Ja cię zaprowadzę. - Rzucił spokojnym głosem po czym ruszył w stronę wielkich drzwi. Nie czekając, pobiegłem za nim.
Po kilku minutach i paru zakrętach i krążeniu po białych, jasnych korytarzach, weszliśmy w końcu do jednej z sal. Gdy znalazłem się w środku, moje serce niemal zatrzymało się na kilka sekund. Zacisnąłem wargi, przyglądając się dziewczynie. Leżała nieprzytomna w białej pościeli. Jedynie
podłączone do niej kabelkami sprzęty, upewniały w tym, że wciąż żyje. Cała obandażowana, poraniona. Zaciśnięte powieki i lekko rozwarte, pełne usta. Ruszyłem wolnym krokiem w stronę łóżka. Powoli usiadłem na pobliskim krześle i zlustrowałem całe Jej ciało. Było całkowicie pokiereszowane. Tysiące ran. Czułem jak wielka gula podchodzi mi do gardła. Nie mogłem sobie tego wybaczyć. Zacząłem obwiniać samego siebie. Ostrożnie uniosłem dłoń i palcami muskałem Jej poranioną, obandażowaną rękę. Jej delikatną skórę oszpeciły szwy. Szwy, które były praktycznie wszędzie. Zacisnąłem powieki i odetchnąłem cicho. Nachyliłem się nad Jej twarzą i pogładziłem wierchem dłoni policzek, wolny od białego materiału.

- Tak bardzo chciałbym cofnąć czas. Tak bardzo chciałbym cię przeprosić. To wszystko moja wina..Jeśli tylko mnie słyszysz.. - Przerwałem, mrużąc oczy i powstrzymując pojedyncze łzy. - Błagam, wróć do mnie. Nie wyobrażam sobie żyć dalej bez Ciebie. Moja nadziejo. Moja najcudowniejsza nadziejo. - Wyszeptałem, dotykając ponownie Jej dłoni. Poczułem na ramieniu rękę Luke'a. Odetchnąłem subtelnie, spuszczając głowę. Jeszcze nigdy nie czułem się tak cholernie bezradny. Nigdy jeszcze nie czułem takiego strachu. Bałem się. Bałem się jak mały chłopiec. W tamtym momencie uświadomiłem sobie, że tylko dzięki Sky widzę sens życia. To Ona była moim życiem.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Przepraszam, że to piszę ale jeśli czytacie - dawajcie o sobie znać. Widząc komentarze, nawet najkrótsze widzę sens w kontynuacji tej opowieści. Czuję również wenę, wiedząc, że chociaz kilku osobom podobają się moje wypociny. ;)
Buziaczki.