piątek, 17 października 2014

23. "Bóg podarował mi ją i powietrze do oddychania."

Patrzyłem w Jej czekoladowe, pełne blasku oczy. Czułem jak moje serce rośnie z każdą milisekundą. Dotykałem dłonią Jej rozgrzanego, różowego policzka. Pragnąłem zatrzymać czas. Zatrzymać tę chwilę na zawsze. Słowa, które wypowiedziała, wzruszenie w Jej głosie, sposób w jaki na mnie patrzyła. Wszystko sprawiało, że w jednej chwili poczułem się silny. Silny i wartościowy. Uśmiechnęła się do mnie. Fala ciepła ogarnęła moje wnętrze. Moje serce znów, dzięki Niej, zabiło szybciej. W głowie wciąż miałem słowa, które wypowiedziała. Najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek usłyszałem. Najpiękniejsze i najważniejsze. Bo to Ona była dla mnie najważniejsza. Od pierwszego listu, na zawsze.

Podniosłem się powoli, opierając na łokciach. Wyprostowała się na krześle, obserwując mnie ze strachem. Troska, jaką widziałem w Jej pięknych oczach, przywołała delikatny uśmiech na mojej twarzy. Wplotłem palce w Jej długie włosy. W końcu czułem, że mam przy sobie wszystko. Cały swój świat. Swojego anioła. Anioła stróża.

- Louis, przepraszam.. - Wyszeptała po krótkiej chwili, spuszczając wzrok.
- Przestań. Przecież nic nie zrobiłaś.
- Przeze mnie tu trafiłeś. - Spojrzała na mnie zaszklonym wzrokiem.
- Trafiłem tutaj tylko i wyłącznie przez swoją głupotę. Sky..- Złapałem Jej twarz w obie dłonie i przyciągnąłem delikatnie bliżej. - Czy ty naprawdę..
- Tak. - Przerwała mi pewnym tonem. Uśmiechnąłem się i zbliżyłem twarz. Smakowałem Jej pełnych ust. Tak wytęsknionych, tak niesamowitych. Ciepło Jej skóry. Jej zapach, sprawiał, że moje zmysły szalały. Zbliżyła się bardziej, obejmując rekami moją szyję. Czułem, że wkłada w ten pocałunek całą siebie. Zupełnie tak jak ja. Moje wnętrzności wariowały. Moje serce zabiło szybciej, kiedy Jej język dotknął mojego podniebienia. Po raz pierwszy całowałem Ją w taki sposób. Pragnąłem trwać w tej chwili wieczność. Pragnąłem całować Jej delikatne usta, ciepły język, rozgrzane policzki w każdej sekundzie mojego życia. Gdybym tylko mógł, nie wypuszczałbym Jej z ramion. W tamtym momencie obiecałem sobie, że nigdy nie pozwolę Jej odejść. Nigdy nie wypuszczę z rąk swojego świata. Nigdy Jej nie zawiodę. Nigdy nie pozwolę, by cierpiała.
Przez całe życie, ani przez minutę nie pomyślałem, że mógłbym zasłużyć na kogoś takiego. Na prawdziwy, wyjątkowy skarb. I mimo wszystkich problemów, mimo tylu poniżeń i cholernej głupoty, Ten, który jest gdzieś tam na górze postawił na mojej drodze Sky. Oderwałem się od Jej ust i spojrzałem w czekoladowe oczy. Uśmiechnęła się tak pięknie.

- Dziękuję. - Wyszeptałem po krótkiej chwili.
- Za co? - Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Za to, że kilka miesięcy temu dostałem pierwszy z wielu, pięknych listów.
- Przesadzasz. - Wyprostowała się na krześle, bawiąc się nerwowo kosmykiem swoich włosów.
- Czasami. Ale nie tym razem.

~*~

Czułam, że ten dzień jest jednym z najlepszych. Louis w końcu się obudził. Wszystko wskazywało na to, że całkiem niedługo wyjdzie ze szpitala. Pozostała czwórka siedziała wraz ze mną i Luke'iem w sali. Każdy wygłosił co najmniej kilkuminutowy wykład coraz bardziej zakłopotanemu Louis'owi. Ten potakiwał jedynie głową i rumienił się. Nie potrafiłam oderwać od Niego wzroku. Wyglądał naprawdę uroczo. Skruszony, świadom swojej winy. Nadszedł wieczór a atmosfera miedzy wszystkimi rozluźniła się i to znacząco. Zaczęły się śmiechy, coraz częściej wygłupy. W tym ostatnim przodował oczywiście Niall. Mimo, że poznałam Chłopców wcześniej, w tamtym momencie wydawali mi się nieco inni niż po pierwszym spotkaniu. Może to przez to jak czułam się właśnie tamtego dnia, w sali, w której leżał Louis? Bo to wtedy, po raz pierwszy od kilku lat w końcu poczułam spokój. Spokój duszy, spokój serca. Mogę nawet śmiało powiedzieć, że czułam się szczęśliwa. Szczęśliwa, bo całkowicie należałam do Niego. I mogłam mieć pewność, że On również. Choć to całkowicie nie jest kwestią posiadania, czułam i widziałam, że jest mój. Że Jego serce bije również dla mnie. Teraz całkowicie rozumiem dlaczego w tamtej chwili czułam się tak dobrze. To co wyznałam, sprawiło, że ogromny głaz spadł mi z serca. Moje myśli stały się czyste. Myśli, w których swoje miejsce miał od teraz, na zawsze - tylko Louis. Widząc Jego uśmiech, w moje ciało wstępowała ogromna fala ciepła.

Obserwowałam wygłupy chłopców, pasję w Ich oczach z jaką opowiadali o ostatnich koncertach, wydarzeniach i przygodach z fanami, których - jak ciągle podkreślali - kochają najmocniej na świecie. Widziałam urocze dołeczki Harry'ego, które od zawsze tak bardzo lubiłam. Coś podkusiło mnie, by spojrzeć w stronę przyjaciela. Dopiero wtedy zorientowałam się, że od dłuższego czasu nie słyszałam Jego głosu. Luke siedział na parapecie, wpatrując się w lokowatego. Bez żadnego mrugnięcia, bez żądnego ruchu. Odetchnęłam dyskretnie i podniosłam się powoli z krzesła. Poczułam jak Louis łapie moją dłoń. Uśmiechnęłam się do Niego, dając do zrozumienia, że wrócę za kilka chwil. Przeczesałam włosy i ruszyłam w stronę Luke'a, omijając przy okazji prezentującego bliżej niezidentyfikowane ruchy, Zayn'a.
- Wszystko dobrze? - Zaczęłam. Żadnej reakcji z Jego strony. Wciąż wpatrywał się w jedno miejsce. Uśmiechnęłam się pod nosem, kręcą głową i pomachałam dłonią przed Jego oczami.
- C-co? - Spojrzał na mnie wielkimi oczami.
- Pytałam czy wszystko dobrze. - Oparłam się o parapet, tuż przy Jego nogach, zakładając ręce na piersi.
- Tak. Dlaczego pytasz?
- Bo od godziny praktycznie w ogóle się nie odzywasz.
- Tak? Przepraszam.. - Rzucił zmieszany, przeczesując włosy dłonią i odwracając twarz w stronę okna.
- Luke, chciałbyś pogadać?
- Nie. - Odpowiedział szybko, bawiąc się swoimi długimi palcami. Pokręciłam głową i wskoczyłam na parapet, przypatrując się roześmianej piątce.
- Harry wydaje się świetnym chłopakiem. - Zaczęłam cicho. Żadnej reakcji. Spojrzałam na przyjaciela. Udając, że przygląda się deszczowej pogodzie, kątem oka spoglądał na zielonookiego. - Słońce. - Nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu, złapałam bruneta za dłoń, zmuszając go tym samym do spojrzenia na mnie.
- No?
- Chcesz pogadać?
- Nie..
- Lu. - Rzuciłam poważnym tonem, ściskając Jego dużą dłoń.
- No dobra.. Masz rację. - Uniosłam brew, patrząc na niego pytająco. - Ale pogadajmy o tym później.
- Jak uważasz. - Uśmiechnęłam się uroczo i nachyliłam nad policzkiem, obdarowując Go buziakiem. Odwzajemnił uśmiech. Zeskoczyłam z parapetu i ruszyłam w stronę Louis'a.
Kiedy przysiadłam na swoim stałym krześle, poczułam w kości ogonowej ból. Nie wiem jak mogłam wytrzymać na nim tak długo. Skrzywiłam się, by sekundę później usłyszeć cichy głos Lou.

- Coś się stało? - Spytał z troską.
- Nic. Dopiero poczułam jaka ta miejscówka jest niewygodna. - Uśmiechnęłam się głupio.
- Chodź. - Rzucił krótko, pociągając mnie za rękę. Chwilę później leżałam już obok Niego na szpitalnym łóżku.
- Jesteś pewny, że tak mogę? - Spojrzałam w Jego błyszczące, błękitne oczy.
- Jasne. - Stwierdził, wzruszając ramionami.
Odetchnęłam cicho i ostrożnie wtuliłam się w Jego tors. Czułam Jego ciepło, spokojne bicie serca. Zmrużyłam oczy, wyrównując oddech z oddechem chłopaka. Na kilka sekund zatrzymał się dla mnie świat. Kiedy objął mnie ramieniem, przyciągając tym samym bliżej siebie. Tak bardzo tęskniłam za Jego dotykiem. Poczułam na sobie wzrok całej czwórki. Uchyliłam powieki, trafiając na szerokie uśmiechy.
- Co..? - Spytałam cichu, odsuwając się od Louis'a.
- Nic. Nie przeszkadzajcie sobie. - Zayn wzruszył ramionami, a z Jego twarzy podobnie jak z twarzy Jego przyjaciół, nie znikał uśmiech.

~*~

Siedziałam na zimnych płytkach balkonu, zaciągając się papierosem. Kolejnym. Kiedyś paliłam jedynie ze smutku. Teraz zaczęłam palić również z radości. Wpatrywałam się w wyjątkowo gwiaździste niebo. Nie sądziłam, że w tak dużym mieście będzie mi dane obejrzeć tak niesamowity widok jakim są piękne światełka na granatowym, bezchmurnym niebie. Wiedziałam, że Luke nie pochwala mojego nałogu, więc kiedy tylko zniknął za drzwiami łazienki, wyszłam na balkon. Oparłam głowę o bladoróżową ścianę i nie odrywałam wzroku od nieba. W głowie wciąż miałam obraz uśmiechniętego chłopaka o niesamowicie błyszczących i wyrazistych oczach. Słyszałam Jego głos, mówiący o miłości. Przyłapałam się, już kolejny raz, że nie potrafię zapomnieć o Nim choćby na sekundę. Zmrużyłam oczy, uśmiechając się pod nosem. Czy moje życie w końcu nabierze kolorów, które zawsze nadawałam jedynie swoim obrazom? Czy mogę powierzyć swoje serce, swoje życie, całą siebie jednej osobie? Czy tą osobą, bez której nie wyobrażałabym sobie dalszego życia jest właśnie Louis? Tak. Z całą pewnością, bez żadnych wątpliwości to właśnie On. Od zawsze był, jest i będzie światłem w moim życiu.
"Miłość jest namiętnością. Wytrąca z równowagi. Gubi rytm. Zaburza spokój. Zmienia wszystko. Przewraca świat do góry nogami. Wywraca wszystko na lewą stronę, zachód zmienia w południe, a północ we wschód, to, co złe, w dobre, każe otwierać serce bez warunków. W takim obłąkaniu cierpienie i lęk są niezauważalne. Paradoksalnie, bez nich miłość nie ma sensu."


* wykorzystany cytat autorstwa J.L Wiśniewskiego.


niedziela, 12 października 2014

22. "Nie ma nic bar­dziej włas­ne­go, niż mężczyz­na, którym trze­ba się zaopiekować."

Kiedy weszłam do całkiem nieznanego mi klubu, zaczęłam rozglądać się na boki. Poczułam na ramieniu dłoń Liam'a. To dzięki Niemu wiedziałam gdzie szukać Louis'a. Całe szczęście, że mój przyjaciel jest na tyle dobrze zorganizowany i zatrzymał numer Payne'a. Spojrzałam na bruneta, który posłał mi pocieszający uśmiech. Nie musiał się odzywać, bym wiedziała co chce mi powiedzieć. Odetchnęłam i ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu osoby, o której nie potrafiłam przestać myśleć. Setki ludzi bawiło się, piło i obściskiwało na wielkim parkiecie. Po drugiej stronie usytuowane były loże. Kanapy, szklane stoliki. Wszystko wolne, prócz jednego. Kiedy Go zauważyłam, moje serce zabiło szybciej. Nie było możliwości przeciśnięcia się przez sam środek parkietu. Liam przeprowadził mnie dookoła. Kiedy spojrzałam w to samo miejsce, Jego już tam nie było. Poczułam ukłucie w sercu. Dotarliśmy do stolika. Gdy spojrzałam w dół, poczułam jak powoli tracę powietrze, a moje serce zatrzymuje się gwałtownie. Opadłam na kolana, dotykając ostrożnie jego ramienia.

- Louis... - Wyszeptałam. Leżał na brudnej podłodze całkowicie nieprzytomny. Na szklanym stoliku rozsypany biały proszek i kilkadziesiąt małych kieliszków. Przysunęłam się na kolanach bliżej, łapiąc Go w ramiona i mówiąc. Wciąż powtarzałam jedynie Jego imię. Kiwałam się w przód i w tył, wcześniej ułożywszy Jego głowę na swoich udach.

- Trzeba go stąd zabrać. - Usłyszałam nagle. Podniosłam zapłakany wzrok. Luke wyciągał telefon, a Liam pochylał się nade mną. - Chodźmy. - Wyszeptał i chwycił przyjaciela. Wybiegłam za nim. Poczułam powiew zimnego powietrza, moją skórę oblała gęsia skórka. Było zimno. Cholernie zimno. Ale w tamtym momencie nie miało to żadnego znaczenia. Liam ułożył przyjaciela na pobliskiej ławce, pochylając się nad nim i starając Go wybudzić. Ja stałam tuż za nim. Wpatrywałam się w tę scenę z przerażeniem. Mój oddech przyśpieszył, kiedy Payne nachylił się nad Jego ustami.

- Żyje, ale jest bardzo kiepsko. - Stwierdził cicho. Zakryłam usta dłonią, podchodząc do ławki, na której leżał Louis.
- Gdzie ta cholerna karetka?! - Krzyknęłam, nachylając się nad Nim i delikatnie odgarniając kosmyki włosów z Jego czoła. Był blady. Przeraźliwie blady. Jego oddech zanikał.
- Sky.. - Poczułam na ramieniu dłoń Luke'a. Kucnął tuż za mną i coś mówił. Nie słuchałam Go. Byłam zbyt zajęta kontrolowaniem oddechu Louis'a. Wciąż wpatrywałam się w jego klatkę piersiową.
- Louis, proszę.. Nie zostawiaj mnie. Nie możesz mi tego zrobić..Louis.. - Powtarzałam ledwo słyszalnie, muskając dłonią Jego chłodny policzek. Usłyszałam głośny dźwięk nadjeżdżającej karetki, kilka głosów i zostałam odciągnięta od chłopaka. Chciałam się wydostać. Chciałam wsiąść do karetki i jechać z Nim. Luke zamknął mnie szczelnie w swoich ramionach i nie wypuszczał. Spojrzałam na Niego z wyrzutem, by chwilę później wtulić twarz w Jego tors i płakać. Z żalu i bezsilności.

~*~

Minęło kilka dni. Kilka przerażająco identycznych dni. Siedziałam przy łóżku, nieśmiało dotykając Jego dłoni. Bardzo powoli Jego skóra nabierała kolorów. Siedziałam głucha na wszystko co działo się dookoła. Luke opowiedział mi, co zrobił i jak zachował się Louis. Nigdy nie zostawił mnie samej. I ja nie zamierzałam tego zrobić. Role się odwróciły. tak bardzo pragnęłam, by uchylił powieki. Czując, że to wszystko co się z Nim stało, stało się przeze mnie, chciałam Go przeprosić. Chciałam znów spojrzeć w Jego lazurowe oczy i usłyszeć jak wymawia moje imię. Uwielbiałam to. Jego głos był dla mnie jak muzyka, którą tak bardzo kochałam.

Dotknęłam wierzchem dłoni Jego policzka. Czując ciepło i delikatność Jego skóry, poczułam jak moje serce zadrżało. Nachyliłam się nad policzkiem i bardzo ostrożnie musnęłam go wargami, mrużąc oczy. Tęskniłam. W tamtym momencie tęskniłam za Nim najbardziej. To może wydawać się całkowicie głupie i bezsensowne. Bo nie tęskniłam tak bardzo nawet, kiedy dzieliły nas tysiące kilometrów. Bo wtedy miałam jego listy. teraz, kiedy jestem tuż obok, nie mogę usłyszeć nawet Jego głosu. Tak bardzo pragnęłam Mu pomóc. Rozejrzałam się. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy zostałam z Louis'em sam na sam. Wyjrzałam przez lekko uchylone drzwi. Harry stał tyłem, Luke tuż przed nim. Widziałam Jego uśmiech. Widziałam te urocze, zaczerwienione policzki. Odsunęłam się lekko, wychylając z ciekawości. Jego reakcje, Jego zakłopotanie, niższy niż zawsze głos. A co najważniejsze, Jego wzrok podążający za każdym gestem Harry'ego. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie wiem czy sam obiekt tych reakcji był tego świadom, jednak Luke robił się coraz bardziej uroczy. Od samego początku wiedziałam, że nie pociągają Go kobiety. Nigdy jednak nie sądziłam, że spodoba Mu się akurat Harry. Westchnęłam cicho i powróciłam wzrokiem do Louis'a.

Mijały dni, mijały godziny i sekundy. Lekarze wciąż powtarzali, że organizm chłopaka powoli powraca do normalnego stanu. Kilka płukań żołądka, kilka kroplówek by podtrzymać wyczerpany i spragniony organizm wciąż nieprzytomnego Louis'a. Każdego dnia byłam przy nim. Usypiałam układając policzek na Jego dłoni. Budziłam się gwałtownie. Zawsze. Za każdym razem miałam wrażenie, że maszyneria do której jest podłączony daje znać o pogorszeniu Jego stanu. Każdego dnia coraz bardziej upewniałam się w swoich uczuciach. Patrząc na jego spokojną twarz i przypominając sobie nasz jedyny, najpiękniejszy dzień, wiedziałam. Wiedziałam w końcu co czuję. I w końcu przestałam się tego bać.

Piątkowy wieczór. Chłopcy pochłonięci obowiązkami. Luke przechadzający się po korytarzu, w dłoniach wciąż trzymał telefon. Nie pytałam. Dobrze wiedziałam z kim wciąż tak zawzięcie pisze. Nachyliłam się lekko i obmyłam Jego twarz. Przeczesałam włosy i ucałowałam w czoło. Kiedy usiadłam na swoim stałym, drewnianym, cholernie niewygodnym krześle, odetchnęłam. Założyłam kosmyk włosów za ucho i złapałam Go za dłoń.

- Louis.. - Zaczęłam szeptem, muskając kciukiem Jego skórę. - Wiem, że prawdopodobnie mnie nie słyszysz. Domyślam się, że zrobie z siebie totalną idiotkę. Wiem, że powinnam powiedzieć to wcześniej. Dużo wcześniej. Bo czuję to od bardzo dawna. - Zatrzymałam powietrze w policzkach. -  Podarowałeś mi coś, co nawet trudno nazwać. Poruszyłeś we mnie coś, o istnieniu czego nawet nie wiedziałam. Jesteś i zawsze będziesz częścią mojego życia. Zawsze. Kocham Cię Louis. Kocham całym sercem. I przepraszam. Za wszystko. - Wyszeptałam.

Głośny pisk maszyn sprawił, że podniosłam gwałtownie głowę. Spojrzałam na czarny ekran. Zielone linie, trwające do tej pory w spokoju, zaczęły poruszać się szybciej. Chwilę później poczułam jak porusza dłonią. Spojrzałam w dół. Jego niebieskie oczy patrzyły na mnie, z każdą sekundą nabierając blasku. Poczułam jak bardzo delikatnie ściska moje palce i uchyla wargi.

- Sky.. - Wyszeptał ledwo słyszalnie. Nachyliłam się momentalnie, układając dłoń na Jego ciepłym policzku.
- Spokojnie. - Zaczęłam.
- Sky... - Powtórzył, próbując podnieść głowę.
- Nie ruszaj się. Zaraz wezwę lekarza. - Zaczęłam, podnosząc się powoli. Ścisnął moją dłoń, patrząc znacząco. Usiadłam z powrotem na krześle, przybliżając twarz, by słyszeć Go wyraźniej.
- Kocham Cię mój aniele.. - Wyszeptał, patrząc mi w oczy. Moje serce zabiło mocniej. Mój oddech przyśpieszył. Poczułam jak słone łzy napływają mi do oczu.
- Kocham Cię jak nikogo innego. - Wyszeptał ponownie, bardzo powoli układając dłoń na moim rozgrzanym policzku.

"Zakochałam się w magii słów, w tym, w jaki sposób mnie dotykał i co mówił, kiedy mnie dotykał. Pociągnął mnie za sobą jak wiatr pociąga nasiona dmuchawca. Ja - bez woli... On jak żywioł."



*wykorzystane cytaty autorstwa J.L Wiśniewskiego.


środa, 1 października 2014

21. "Le­piej być słyn­nym pi­jakiem, niż ano­nimo­wym alkoholikiem."

 Biegłam przez wielką halę z wielką torbą na ramieniu, rozglądając się. Musiałam wyglądać jak dziecko we mgle. Tuż za mną biegł zasapany Luke, krzycząc coś zawzięcie. Zatrzymałam się przed kasami, rzucając torbę na podłogę i w pospiechu szukając portfela.

- Sky błagam. - Usłyszałam cichy głos chłopaka. Zatrzymał się tuż obok mnie, opierając dłonie na kolanach i łapiąc oddech.
- Nie zrezygnuję. Muszę to zrobić. - Mówiłam, wyrzucając z torebki wszystkie mniej lub bardziej potrzebne rzeczy nie mogąc znaleźć tej najważniejszej.
- Nie puszcze cie samej. Nie teraz. Martwię się o..
- To pojedź ze mną. - Odwróciłam się gwałtownie, patrząc prosto w jego brązowe oczy.
- Żartujesz? - Wyprostował się, nie odrywając wzroku.
- Skoro tak bardzo się o mnie martwisz, poleć ze mną. - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Ale przecież musiałbym się spakować, zadzwonić..
- Luke. - Podeszłam bliżej, łapiąc jego dużą dłoń. - Proszę..Muszę polecieć najbliższym samolotem. Cholernie mi na tym zależy..  - Spojrzałam na niego słodko, robiąc minę małej dziewczynki. Westchnął głośno i przytaknął głową. Klasnęłam w dłonie i ucałowałam go w policzek. Nachyliłam się nad torebką i jakąś magiczną mocą, moim oczom ukazał się portfel. Wyciągnęłam go i odwróciłam się gwałtownie w stronę kasy, gdzie stała niska, starsza kobieta i uśmiechała się sztucznie.

- Dwa bilety do Londynu poproszę. - Rzuciłam szybko, zakładając włosy za ucho i kątem oka spoglądając na przyjaciela.

Odkąd odzyskałam pamięć, co zajęło mi kilka tygodni, próbowałam skontaktować się z Louis'em. Okazało się, że Luke jest cudotwórcą i załatwił skądś numer do Liam'a. To czego dowiedziałam się o stanie Louis'a, przeraziło mnie. Wszelkie media trąbiły o powolnym i ponownym staczaniu się członka One Direction, a tylko ja wiedziałam, a raczej czułam, że to wszystko moja wina. Musiałam się z nim zobaczyć. Musiałam z nim porozmawiać. Musiałam mu pomóc.

~*~

Gdy znaleźliśmy się nad Londynem, wyjrzałam przez okno samolotu. Zaparło mi dech w piersiach, gdy zobaczyłam piękno i ogrom tego miasta. Nigdy jeszcze nie opuszczałam kraju, więc byłam pod niesamowitym wrażeniem. Nie miałam jednak głowy do zachwycania się widokami. Odwróciłam się w stronę drzemiącego Luke'a i szturchnęłam go delikatnie w ramię. Bez żadnego odzewu. Zrobiłam to raz jeszcze, tym razem trochę mocniej. Również nic. Westchnęłam i zaczęłam wiercić się w fotelu, nerwowo poprawiając włosy.

Super. Jestem już w Londynie. Tylko co teraz? Przecież nie mam zielonego pojęcia gdzie mogę Go znaleźć. 

Pomyślałam chwilę i uderzyłam się dłonią w czoło. Z torebki wyjęłam portfel, tym razem bez problemu. Wyciągnęłam z niego białą, złożoną dokładnie kartkę. W kilka sekund odnalazłam prywatny adres Louis'a, który podał mi w pierwszym liście. Oparłam się o siedzenie, oddychając z ulgą. Kolejny, wymyślony problem rozwiązany. Nagle zaczęłam się zastanawiać co On zrobił z moimi listami. Gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że jest na tyle sentymentalny, by zachować choć jeden z nich.

Na pewno nie jest tak popieprzony jak ja i nie nosi kawałka papieru w portfelu..

Już kilka minut później, wraz z przyjacielem staliśmy w wielkiej hali lotniska, rozglądając się na boki i zastanawiając co dalej.
- Dobra pani spontan, i co? - Luke spojrzał na mnie z uśmiechem, zakładając ręce na tors.
- Nie patrz tak. - Uciekłam wzrokiem, poprawiając torbę na ramieniu. Wyprostowałam kartkę, którą od dłuższego czasu kurczowo trzymałam w dłoni i po raz kolejny spojrzałam na adres. - Jedziemy tam. - Podałam chłopakowi kartkę, przygryzając wargę ze zdenerwowania.
- Robi się. Dobrze, że chociaż wiesz gdzie iść. - Zaśmiał się, zabierając ode mnie torbę, zarzucając ją sobie na ramię i łapiąc za dłoń. Wsiedliśmy do pierwszej lepszej taksówki i podaliśmy adres. Pod dużym, nowoczesnym blokiem zatrzymaliśmy się po kilkunastu minutach stania w korku. Wysiadłam z auta i rozejrzałam się. Pochmurne niebo zwiastowało szybkie nadejście ulewy, a chłodny wiatr sprawił, że dopiero w tamtym momencie zauważyłam, że zmieniliśmy nieco klimat. Przyzwyczajona do upalnych dni, nie pomyślałam nawet o czymś cieplejszym. Wzdrygnęłam się i założywszy włosy za ucho, spojrzałam na Luke'a. Wyskoczył z taksówki z prawdziwą gracją, poślizgując się na mokrym chodniku. W ostatniej chwili złapał równowagę i wyprostował się. Spojrzał na mnie z poważną miną.

- Tak miało być. - Stwierdził krótko, zatrzaskując drzwi czarnego auta.
Uśmiechnęłam się, jednak moja mina zmieniła się gwałtownie, kiedy spojrzałam na budynek, w którym mieszkał Louis. Wzięłam kilka głębokich oddechów i zrobiłam krok w przód.
- Mam iść z Tobą? - Usłyszałam za plecami.
- Nie.  Poradzę sobie. - Posłałam przyjacielowi krótki uśmiech i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych.

Dowiedziawszy się od portiera na które piętro muszę się kierować, wsiadłam do szklanej windy. Wysiadłam na dziesiątym piętrze. Podeszłam do drzwi z numerem 100. Zmrużyłam oczy i odetchnęłam. Bardzo powoli uniosłam rękę i delikatnie zapukałam. Po odczekaniu kilku sekund ułożyłam dłoń na dzwonku. Nie otwierał. Zadzwoniłam jeszcze kilka razy, jednak nic się nie zmieniło. Oparłam się plecami o dębowe drzwi i zrezygnowana, zsunęłam się na podłogę. Przecież to gwiazda. Na pewno jest zajęty. Na pewno ma tysiące spraw. Na pewno jest zajęty. Wmawiałam sobie to wszystko, w głowie mając jedynie złe myśli. Przeczucia, które powoli wygrywały z logicznym tłumaczeniem sobie Jego nieobecności.

Stwierdziwszy, że nie ma sensu dłużej przesiadywać jak idiotka pod Jego drzwiami, podniosłam się i poprawiwszy koszulkę, ruszyłam w stronę windy. Gdy wyszłam z budynku, Luke opierał się o pobliski murek, paląc i rozglądając się na wszystkie strony.

- I jak?
- Nijak. - Wzruszyłam ramionami. - Nie ma go.
- To co teraz? - Odepchnął się od betonowego murku i podszedł bliżej.
- Nie wiem.. Nie mam pojęcia. - Rzuciłam zrezygnowana. - Chyba muszę tu poczekać.
- Nie żartuj. - Złapał mnie za rękę i pociągnął za soba.
- Co ty robisz?
- Musimy wynająć jakiś pokój. Nie będziemy tu sterczeć jak psychofani. - Stwierdził, nie odwracając się.
Odwróciłam głowę w stronę budynku. Mój wzrok skierował się na najwyżej znajdujące się okna. Wszędzie ciemno, żadnej oznaki życia we wszystkich, mieszkaniach na ostatnim piętrze. Westchnęłam subtelnie i podążąyłam za przyajcielem.


Mijały dni. Mijały godziny. Odliczałem każdą sekundę spędzoną samotnie, w barze. Miejscu, które stało się moim drugim, "lepszym" domem. Wlewałem w siebie hektolitry alkoholu. Wciągałem dziesiątki gram białego proszku. Połykałem mnóstwo tabletek. A wszystko po to by zapomnieć. Wmawiałem sobie, że to wszystko to idealne środki na zapomnienie. Niestety. Po zażyciu, cierpiałem i tęskniłem jeszcze bardziej. Miałem gdzieś to co myślą inni. Miałem gdzieś tysiące okładek i dziennikarzy, wylewających na mnie kubły pomyj. Byłem jaki byłem i robiłem co chciałem. Może wcale nie jestem dobrym człowiekiem? Może to były tylko pozory? Może to był zwykły, piękny sen. Coraz częściej pragnąłem obudzić się z amnezją. Zapomnieć o tym wszystkim. Zapomnieć o swoim dotychczasowym życiu. Zapomnieć o błędach i zawodzie w oczach mojej matki i Chłopaków.
Biała kreska, idealnie uformowana na szklanym blacie stolika. Obok dziesiątki kieliszków. 
Wypiłem kolejnego szota, nachyliłem się nad białym proszkiem i wciągnąłem całą, długa kreskę.

Przez ostatnie dni nabrałem przerażającej wprawy. Odchyliłem głowę do tyłu, pociągając nosem i mrużąc oczy. Rozkoszowałem się tym uczuciem. Narkotyk powoli płynął w moich żyłach. Wyciągnąłem dłoń po kolejny kieliszek.

 Dziesiąty
Jedenasty
Dwunasty...

Już nawet nie liczyłem. Nie byłem w stanie. Słaniałem się na krześle czując w sobie mieszankę alkoholu i kokainy. Oparłem głowę o dłonie, starając się dojrzeć cokolwiek. Kiedy mój wzrok w końcu powrócił do względnej normalności, ujrzałem kogoś. Zmrużyłem oczy, próbując przyjrzeć się lepiej. To Ona. Stała po drugiej stronie pomieszczenia, rozglądając się. Wszędzie poznałbym Jej piękne włosy i te ruchy. Podniosłem się gwałtownie, chcąc Ją zawołać. Zwrócić na siebie uwagę. Kiedy to zrobiłem, straciłem równowagę i upadłem na podłogę. Kiedy starałem się z niej podnieść, spojrzałem przed siebie. Zniknęła. Jak sen. Bo to był sen. To tylko głupie wyobrażenia zwykłego ćpuna. Leżąc na tej zimnej, brudnej podłodze, bardzo powoli zaczynałem odczuwać wstręt do samego siebie. Wstręt i obrzydzenie. Byłem beznadziejnym, słabym pseudo człowiekiem. Ubzdurałem sobie, że mogę być kimś wielkim. Że mogę zdobywać świat. Że mogę kochać. Opadłem bezwiednie na podłogę, a obraz przed moimi oczami zaczął się bardzo powoli rozmywać. Oddychanie stało się nagle poważnym problemem. Moje serce biło coraz wolniej. Z każdą sekundą, ciemność jaką widziałem, pogłębiała się. Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, by chwilę potem wypuścić ostatni dech z płuc.

"And I've hurt myself by hurting you ."


---------------------------------------------------------------------------------------------------

Przepraszam jeśli Was zawiodłam. ;( Coś czuję, że ten rozdział nie jest za dobry. Mam jednak nadzieję, że się mylę. Wielką nadzieję. Wybaczcie, że taki krótki, ale obiecuję postarać się o kolejny - dłuższy.
Buziaczki.